sobota, 23 kwietnia 2022

7. Zatęskniony maniak

 Cóż za wstrętne uczucie opanowało moje ciało. Tak bardzo brzydziłem się własnych myśli i tak bardzo moje ciało chciało więcej takich bodźców. Po obudzeniu moja dłoń nadal spoczywała na moim penisie. Wzwód był sporych rozmiarów. Oddech przyśpieszony. Kiedy tylko poruszyłem dłonią, z moich ust wydarł się zduszony jęk. Co się ze mną dzieje. Tak bardzo pragnąłem duszy Jung Joon'a, a tak mocno oddziaływało na mnie jego ciało. Ścisnąłem leciutko trzon prącia 

- Jin, nie możesz się do tego masturbować. Ty obrzydliwy psycholu. 

Kolejna łza wypłynęła spod zamkniętej powieki. Zacząłem łkać nie mogąc pogodzić się z tym co działo się z moim ciałem. Było mi tak okropnie przykro i wstyd. 

- Muszę myśleć o czymś innym, Jin- hoon wyrzuć go ze swojej głowy. 

Pociągnąłem się za włosy siadając na łóżku. Zerknąłem na swoje odbicie. Dotknąłem swoich ust, które Pan Ryan patrząc w to lustro pocałował. Dotknąłem swojego nadgarstka drugą dłonią, który wtedy przytrzymał swoją szeroką, ciepłą dłonią. Przypomniał mi się jego wczorajszy dotyk na moim torsie, zanim zabrał mi swój telefon. Ciepło rozeszło się przechodząc z moich palących policzków po torsie w dół podbrzusza. 

- Tak, lepiej skup się na nim..

Nie wiedziałem kiedy, do tych myśli zacząłem rytmicznie poruszać dłonią w górę i w dół po połowie długości wzwodu. 

- Czemu nic nie pamiętam z mojej pierwszej nocy z nim.. - Jęknąłem wyobrażając sobie jak wchodzi do mieszkania ze swoim lubieżnym uśmiechem i całuje mnie przyciskając do ściany w korytarzu. Tak to mogło by wyglądać. Mogliśmy na wejściu całować się jak wygłodniałe nastolatki po alkoholu. Czy poszlibyśmy najpierw do salonu? Pan Ryan wygląda na takiego co raczej wciąga cię do sypialni i zamyka ci drogę ucieczki jak zwierzyna zagoniona w kozi róg. A może raczej oparł by mnie przodem rękami o okno w salonie, delektując się widokiem nocnej panoramy. Na samą myśl takiej pozycji z główki wypłynęła nowa porcja ejakulatu. Wyobraziłem sobie jego muskularne ciało za moim, trzymając moje nadgarstki w jednej ze swoich dłoni wysoko nad głową. Prawie byłem sobie w stanie wyobrazić chłód okna po zetknięciu z łokciami i przedramieniem. Westchnąłem, przyśpieszając ruchy dłonią, zmieniając je na bardziej okrężne. Ta fantazja było bardzo podniecająca. Wyobraziłem sobie jak mówi mi do ucha coś na tyle wstydliwego i wyuzdanego, że nie mogłem nawet zobrazować sobie tych słów w głowie. Jęk wyrwał się z mojego gardła kiedy w glowie pojawił mi się obraz jak obraca mnie do siebie, jednym pewnym ruchem i całuje żarliwie. Poczułem kropelki potu na czole. Odsunąłem mocniej kołdrę, poprawiając poduszkę pod głową. 

- Ryan, dotknij mnie - wyrwało mi się, przez co na chwilę otworzyłem przymknięte oczy. Smakowałem te słowa w ustach, oswajając się z nimi. Po chwili jednak powtórzyłem 

- Ryan, dotknij mnie.. - I oczami wyobraźni powędrowałem do dalszej części fantazji, w której Pan Ryan klęka przed moim.. Wypuściłem z dłoni penisa, przerywając. 

- O czym ja myślę?! - Uderzyłem pięścią w materac łóżka. 
- Jin, nie jesteś taki. Przestań.  - I wtedy zobaczyłem jak mój fiut pulsuje na samą myśl, że ten przystojny brunet wsunął by moją główkę w swoje usta. Opadłem na łóżka, nie mogąc już oprzeć się tym wyobrażeniom.
- Chcę się spuścić w jego lubieżne usta. - Zawstydziły mnie, moje własne słowa. Ale tym razem ruchy ręką nie zwolniły, ani nie przerwały czynności. Czułem jak dreszcze rozchodzą się po całym moim ciele, a to długo trzymane uczucie pożądania trawi całe moje ciało. Pojękiwałem głośno i zachłannie łapiąc powietrze w płuca. Pieściłem wrażliwy rowek u szczytu żołędzi penisa, wracając do głównych ruchów po całej długości trzonu. Nie wiem jak długo wyobrażałem sobie jak Pan Ryan liże i ssie mojego fiuta, ale w pewnym momencie poczułem jak robi mi się ciemno przed oczami, suchość w ustach i serce bijące w takim tempie jak przy sprincie. Nagle ostatni silny dreszcz przeszedł przez moje ciało prostując całą długość mojej męskości wyrywając z podbrzusza, cholernie silny orgazm. Ciśnienie było tak silne, że sperma trysnęła mi nie tylko na dłoń, ale i na lustro stojące przed łóżkiem. Westchnąłem jeszcze raz, poddając się ostatnim spazmom wychodzącym z mojego ciała. Wyjąłem z nocnej szafki przy łóżku chusteczki nawilżane zmywając z dłoni ostatnie dowody na czyn, który popełniłem w łóżku. Opadłem głową na poduszki, czując kompletny reset mózgu. 

Postanowiłem przeleżeć ten dzień w łóżku. Czułem jak kolejna fala emocjonalnej żałości wkrada mi się do umysłu w postaci natrętnych myśli. Dopiero wieczorem po długiej relaksującej kąpieli w wannie poczułem się na tyle rozgrzeszony, aby wyjść i poćwiczyć na siłownie. Narzuciłem na głowę czapkę z daszkiem. Bluza i sportowe spodnie dopełniły cały outfit. 

Zjeżdżając do garażu, spotkałem w windzie tego samego chłopaka co wczoraj. Opuściłem daszek nieco niżej nie chcąc zaczynać rozmowy. Minąłem go jak najszybciej i z zadowoleniem ruszyłem w stronę miejsca parkingowego, bez konfrontacji sąsiedzkiej. Z irytacją zauważyłem kolejną karteczkę za wycieraczką 

„Mówiłem Ci łosiu, żebyś tu nie parkował.” 

Zgniotłem kawałek papieru i wrzuciłem do kieszeni bluzy. Jak ktoś śmie zwracać mi uwagę odnośnie mojego parkowania na moim miejscu parkingowym. Które notabene nie było wcale tanie!

Za chwilę dzięki małemu ruchowi na drogach i szybkości mojego samochodu dotarłem przed budynek siłowni. Zrobiłem typową dla mnie serię ćwiczeń. Czułem jak wraz z potem wylewa się ze mnie zduszona gorycz w sercu. Uśmiechnąłem się nawet parę razy do siebie, dumny że potrafię nad sobą w tym momencie zapanować. Po szybkim prysznicu, narzuciłem na siebie ciemne spodnie i biały sweter. Ułożyłem średniej długości włosy, napawając się swoim odbiciem w lustrze. Moje poczynania przerwał dźwięk wibracji w telefonie. Wyjąłem telefon, sprawdzając wiadomość. 

22:03 wiadomość od: Siorka

Będę za pięć minut u ciebie! 


Ale z niej mały natręt. W duchu jednak mocno się cieszyłem. Gdyby nie jej przysługa nie wszedł bym anonimowo na imprezę Ryana i nie odzyskał bym samochodu z domu rodzinnego. Bardzo mi ulżyło kiedy Ji-soo napisała mi, że czas na spłatę długu i że zabiera mój samochód na przejażdżkę. Dzięki temu nie musiałem tłuc się uberem do domu ojca i matki. Bałem się, że tym razem mama będzie wypytywać czemu przyleciałem do polski kiedy powinienem być w Korei przy wydaniu nowego albumu. I mój dobry nastrój szlag nagle trafił. 


22:06 wiadomość do: Siorka

Będę w domu za 15. Rozgość się. 


W 10 dojechałem do sklepu niedaleko mieszkania. Male azjatyckie delikatesy były zaopatrzone we wszystkie dobrocie jakich tym razem było mi trzeba. Kupiłem mrożone mandu, soju (koreańkie wino) gotowe opakowanie kimchi z rzodkiewki i pokrojoną wołowinę w cienkie plastry. Do koszyka poleciał również gotowy ryż w porcji do mikrofali, porcja boczku do grillowania i liście sezamu. Sos do marynowania mięsa i do koreańskiego bbq. 

Już wychodziłem ze sklepu kiedy go zobaczyłem. Rzuciłem się w pogoń widząc mężczyznę wyglądem przypominającym jego. 

- Jung-Joon - wydarłem się. Ale osoba idąca przede mną nie zatrzymała się nawet na sekundę. Serce łomotało mi się o żebra boleśnie, znacząco spłycając mój oddech. Kiedy już dosięgnąłem ramienia tej osoby, poczułem okropny ból w głowie. Ale tak silny, że upuściłam jedną z dwóch siatek z zakupami. Dźwięk tłuczonego szkła ogłuszył mnie kompletnie. Miałem wrażenie, że jestem w komorze dźwiękoszczelnej, gdzie dźwięk się nie rozchodzi. Przed padnięciem na kolana zobaczyłem lekko przerażoną twarz przechodnia, którego szarpnąłem za ramie. Widziałem jak jego usta poruszają się, ale kompletnie nic nie słyszałem. Nie wiem jak długo to trwało, ale kiedy ból ustąpił przechodnia już nie było, a inni przechodnie zerkali na mnie ukradkiem, ciekawscy co się stało. 

- Czy wezwać karetkę? Proszę Pana? Słyszy mnie pan? 

Byłem przerażony tym co się stało. Jedyne co słyszałem to namacalny dźwięk bólu jaki przeszywał teraz moją głowę. Widziałem krzyczącą do mnie kobietę, ale nie potrafiłem zareagować czy ją usłyszeć. Bodźce do mnie nie dochodziły. Widziałem kolejne pary butów przechodniów gromadzące się dookoła mnie. I nagle ktoś sprawił, że ten tłum zniknął. 

- Popatrz na mnie

Dźwięk rozchodził się jak pod wodą, ale powoli do mnie dochodził. 

- Wdech i wydech, patrz na mnie i skup się na oddechu. 

Starałem na tym się skoncentrować. Powoli dźwięk stawał się mniej zagłuszony. Patrzyłem na mężczyznę mówiącego do mnie, kucał przy mnie, trzymając mnie za ramiona. Miał piękny kolor oczu. Zielony pomieszany z brązem. 

- Słyszę cie…

Zdołałem z siebie wydusić. 

- Oddychaj, zaraz powinno ci się zrobić trochę lepiej. Jesteś bezpieczny, wszystko jest okej. A teraz wdech… i długi spokojny wydech. 

Mówił do mnie spokojnym tonem. Wsłuchiwałem się w ten głos i pozwalałem się uspokoić. 

Skupiałem się  na  ciepłu, którym obcy emanował. Wdech i wydech. Ten niesamowity kolor oczu przeszywał mnie na wskroś. Czułem jak jego ręce spoczywające na moich ramionach unoszą się i opadają.


***


Kolejny rozdział Iskry. Malo mnie tu ostatnio kochani. nie mogę obiecać poprawy. Pisanie nie może być u mnie formą obowiązku bo przestaje mieć wtedy z tego przyjemność. Ale pewnie rodział tym razem będzie szybciej niż za rok - obiecuje :)


Wasza D.

poniedziałek, 1 listopada 2021

6. Wzwód wstydu

 Odwróciłem się spodziewając się zobaczyć znajomą twarz. Zamiast tego mój wzrok padł na kobietę w białym garniturze. Oślepiła mnie białymi zębami, kontrastującymi z czerwoną, błyszczącą szminką. 
- Czy można panu postawić jeszcze jedno?

Zerknąłem na wskazane przez nią miejsce, zdając sobie sprawę że moje szkło pozostawało puste. 
Nie chcąc być niegrzecznym, wpadłem na genialny pomysł pozbycia się niechcianego towarzystwa. Zwróciłem się do niej po koreańsku udając, że nie mówię po angielsku. Nie dawała jednak za wygraną odpowiadając mi w moim rodzimym języku. Jaka jest szansa, że spotka się w takim miejscu osobę, która mówi po koreańsku tak biegle? 

- Ma pani fantastyczny akcent. Muszę jednak przeprosić, czas mnie nagli. 
- Jaka szkoda. Już pan wychodzi?

- Wpadłem jedynie złożyć gratulacje.

- Oh, pan również z branży? Nigdy na siebie nie wpadliśmy. Raczej bym zapamiętała, tą przystojną twarz. 

Kobieta ciągnęła mnie za język, co w mojej obecnej sytuacji było bardzo niebezpieczne. Rozejrzałem się po sali co nie umknęło jej uwadze.

- Beatrcie Lee - Podała mi swoją dłoń. Musiałem wymyślić coś na już bo inaczej wyciągnie ze mnie moje prawdziwe dane, a tego bym nie chciał. 

- Foster, było mi bardzo miło, ale niestety na prawdę muszę już iść. 

Zerwałem się z krzesła starając oddalić od baru z prędkością światła. Skierowałem swoje kroki pośpiesznie znikając w łazience dla mężczyzn. Zerknąłem na tarczę zegarka wskazującego już prawie 1 w nocy. Ile jeszcze mam czekać, aż łaskawie Ryan postanowi zaszczycić mnie swoją uwagą? Zirytowany poprawiłem włosy w wielkim eleganckim lustrze. Odpiąłem guzik od koszuli. Chyba czas wyjść z tej imprezy. Nie wyglądałem już reprezentacyjnie. Azjatyckie geny dały o sobie znać ukazując nietolerancję alkoholu, czerwonymi wykwitami na twarzy. Wyglądałem teraz niczym zawstydzona dziewica, która pierwszy raz zobaczyła męskiego członka. Przytknąłem do policzków zmoczony lodowatą wodą ręcznik. Wychodząc z łazienki jeszcze raz krytycznie zerknąłem na swoje odbicie. Jakiś starszy mężczyzna wchodząc rzucił mi ciekawe spojrzenie. Odwróciłem twarz starając się ukryć mój słaby stan. Korytarz dostarczył mi kolejnej dawki głośnych odgłosów gali. Snułem się tak przez jakieś pół godziny dopóki mojego spojrzenia nie złapała kobieta, która nagabywała mnie przy barze. Uniosła rękę machając do mnie. Zanurkowałem w tłumie, starając się zniknąć. Przez chwilę na prawdę poczułem, że jest mi słabo. Kiedy kobieta zniknęła mi z horyzontu, skierowałem swoje kroki do wyjścia.

 
*

Zimne powietrze omiotło mi ciało, wydzierając z piersi dreszcze. Ochrona rzuciła mi się na pomoc.

- Czy zamówić panu taksówkę sir? 

Długo nie zastanawiając się odpowiedziałem twierdząco. Mężczyzna wyjął z kieszeni smokingu telefon, kiedy to pod budynek zajechała taksówka. Postanowiłem przejąć ją po ostatnim kliencie niezwłocznie. 

Kiedy już siedziałem w środku czarnego samochodu, oczy zaczęły mnie piec. Czułem się niesamowicie słabo, a w piersi pojawił się ucisk charakterystyczny dla stresu, który towarzyszył mi podczas niewygodnych wywiadów. Nałożyłem na oczy czarne okulary spoczywające w kieszeni garnituru. W niedługim czasie wysiadłem zostawiając w ręce taksówkarza banknot z pokaźnym napiwkiem. Na miękkich już nogach dotarłem do budynku w którym mieszkałem. Przed wejściem ktoś stał, czekając już na windę. Wszedłem zaraz za nim starając się ukryć twarz za okularami. 

- Na które?

Uniosłem podbródek słysząc, w swoją stronę głos. Miałem wrażenie, że to jakieś deja vu. 

- Co?

- Nie wcisnął pan guzika. Znowu. 

No tak to ten sam chłopak, którego już wcześniej spotkałem w windzie w takich samych okolicznościach. 

- Ostatnie.
Wydukałem z siebie. 

- Cóż za zbieg okoliczności. Mieszkam piętro niżej, na dziewiątym. 

Nie miałem siły mu nawet odpowiedzieć, zamiast tego tylko skinąłem głową. Mężczyzna nie miał możliwości kontynuowania swojej wypowiedzi, bo winda zatrzymała się otwierając drzwi. 

- Do widzenia sąsiedzie. 

- Do widzenia. 

Chwilę później już byłem w domu. Zatrzasnąłem drzwi, nie włączając światła. Snułem się jak duch do łazienki. Ból w klatce piersiowej zelżał po prysznicu. Oczy nadal piekły mnie okropnie. Wyjąłem z zamrażarki zamrożony okład i mijając szklaną ścianę warszawskiej, nocnej panoramy miasta, wszedłem do sypialni. Wsunąłem się do łóżka, wyczerpany. 

- Hej Alexa* włącz Monsta X - one day. Volume pięć.

W jednej chwili po pokoju zaczął się rozchodzić dźwięk delikatnej muzyki. Słowa piosenki tak bardzo opisywały moją sytuację. Kiedy odpływałem do krainy snów, słyszałem jeszcze połączenie głosowe przychodzące na komórkę. Wibracje rozchodziły się od urządzenia, relaksując mnie jeszcze bardziej. 

*

Wszedłem do łazienki widząc postać przede mną. Ta delikatna postura musiała należeć do Jung Joon'a. Odwrócił się do mnie uśmiechnięty. Jego farbowane, blond włosy opadały mu na mokre czoło. Obserwowałem jak kropelki wody spływają mu po twarzy. Wyglądał tak błogo i uroczo. Ten słodki uśmiech napełniał mnie kojącym spokojem. 
- Jin.. pomożesz mi się wytrzeć? 

Jak zaczarowany tym pięknym melodyjnym głosem, chwyciłem ręcznik według rozkazu. Przysunąłem materiał do delikatnych ramion Jung Joon'a. Starłem pierwsze krople wody. Za ręcznikiem podążyła moja lewa dłoń badając miękkość tej bladej skóry. Kiedy wycierałem jego delikatnie zarysowaną klatkę piersiową zobaczyłem, że zamknął oczy. Przysunąłem nos bliżej na wysokości jego szyi i westchnąłem czując delikatny zapach chłopaka. Jego blond kosmyki załaskotały mnie w nos.  Nie mogłem się opanować, zostawiłem na tej pięknej szyi jeden mały całus, do którego dołączył jeszcze jeden i kolejny. Usłyszałem pomruk zadowolenia i cichutki jęk. Poczułem jak moje zmysły szaleją. Zrobiło mi się tak bardzo gorąco. 

*

- Jung Joon! - Krzyknąłem budząc się w łóżku, w mieszkaniu w warszawie. Więc to był tylko sen. Westchnąłem czując jak łzy napływają mi do oczu. Czułem się obrzydzony sam sobą. Jak w ogóle mogłem myśleć o nim w taki sposób, po tym co się stało. 



_____

Rozdział, leżał napisany od marca, jednak nie tak jakbym tego chciała. Napisałam go jeszcze raz nie mogąc pogodzić się z brakiem możliwości przelania właściwej formy na papier. Nie bijcie. Przerwy w tym zawodzie się zdarzają. Wracam kolejny raz zachęcając was do pisania. Jeśli chcecie być informowani na bieżąco o nowych rozdziałach, zachęcam do zapisania się do obserwujących. Kolejny rozdział już za 2 tygodnie. 



Wasza D

piątek, 12 marca 2021

Dove Stai Andando? - 5 - Włoskie wybryki (reaktywacja)



"Dove Stai Andando - z włoskiego - Dokąd zmierzam"

 

 Lotnisko okazało się nieznośnie głośne. Miałem wrażenie, że słyszę własne mruganie. Lot obsługiwały linie Air Canada. Wybiła godzina 10, kiedy Dolores kolejny raz zapytała się, czy zabrałem ze sobą paszport. Stałem na nogach, smagany takim srogim kacem połączonym ze zjazdem po narkotykach, że gdyby własna babcia mnie teraz widziała, nie wierzyła by że to ciało nadal jest żywe. 

A kiedy siedziałem już przy malutkim oknie spoglądając na oddalające się ziemie mojej kochanej Ameryki, zdradliwe łzy pojawiły się pod powiekami, które zapobiegawczo zamknąłem. Zostawiłem za swoimi plecami ludzi, których kocham. Czułem się jak niewolnik sprzedany do Chin. Lot miał potrwać szesnaście godzin. Pierwsza przesiadka za niecałe osiem godzin w Montrealu. I pomyśleć, że nigdy nie byłem w Kanadzie. Taka okazja, z takich przykrych pobudek. Po tym już tylko trzy godziny na przesiadkę i Port Lotniczy Rzym - Fiumicino o godzinie szóstej rano następnego dnia. W tej chwili nienawidziłem swojego życia. Odpłynąłem zanurzając się we wspomnienia dzisiejszych wydarzeń z rana.

 W pościeli obok mnie zauważyłem nagą Amy. Taka nowina po obudzeniu mogła by wprawić mnie w bardzo dobry nastrój gdyby nie fakt, że zamiast ją przytulić czy po prostu obserwować, rzygałem jak kot. W życiu nie miałem tak okropnego kaca jak wtedy. Musiałem obudzić ją tymi cudownymi dźwiękami z łazienki bo przyszła do mnie. Niestety była już w pełni ubrana. Pogłaskała mnie po ramionach. 

- Mam nadzieję, że podobał ci się prezent pożegnalny ode mnie. - W swej wypowiedzi była niesamowicie słodka. Nie dane mi było jednak jej odpowiedzieć bo kolejna fala nadeszła i zablokowała mi możliwość komunikowania się. Zamiast tego wystawiłem w górę tylko kciuka. W duszy jednak płakałem, że Amy oddała mi swój pierwszy raz, a ja nic z tego nie pamiętam. Krzyczeć mi się chciało na myśl o tym żeby jej powiedzieć. Postanowiłem zachować to w sekrecie. Nie raniąc jej delikatnej duszy. Nie ważne jak, wrócę do niej i przeżyjemy nieskończoną ilość doznań, razem. Taką miałem wtedy nadzieję, a raczej wiarę w swoją nieomylność. 

Otworzyłem oczy. Nie wiedziałem kiedy zasnąłem myśląc o dzisiejszym poranku. Zza ciemnym oknem widziałem już jedynie maluteńkie światełka. Sprawdziłem zegarek założony na nadgarstku. Już prawie dwudziesta. Znaczy się niedługo lądowanie. Rozmasowałem ścierpły kark. Pani stewardesa, przyniosła na moją prośbę butelkę wody mineralnej. Wypiłem prawie całą. 

- Przespałeś obiad, zjedz coś. Nie wiem co wczoraj brałeś.. - Tu Dolores zatrzymała się, zmarszczyła brwi karcąc mnie wzrokiem i kontynuowała. - Jednakże lepiej gdybyś się wzmocnił, po tych ekscesach. Podawali poutine, kanadyjskie typowe danie z frytek. Powinno ci posmakować, chcesz?

Kiwnąłem jedynie głową, na znak zgody. To już nie czas na buntowanie. Szczególnie, że żołądek burczał mi na cały samolot. 
- Dobre, jak to nazwałaś? - Mówiłem opychając się jak dzikie zwierzę w porze karmienia.

- Poutine. Frytki z serem i sos pieczeniowy. To danie pochodzi z prowincji Quebec. 

- Pycha! Lepsze niż mac and cheese. - Nie muszę chyba wspominać jak bardzo naród amerykański kocha frytki. Tłusty, ciężki, pieczeniowy sos skapnął mi po brodzie. Wytarłem się energicznie serwetką. A wtedy w moim gardle pojawiła się gula, zbliżającego się szlochu. Wystrzeliłem do toalety jak oparzony. 

Klęcząc przed muszlą wymiotowałem niestrawionymi frytkami. Po policzkach leciały mi łzy, kiedy z nosa zaczęły kapać inne ciecze, wydobywane z ciała. Łkałem, nie mogąc się uspokoić. Zaciskałem pięści, aż bielały mi knykcie. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Ocucił mnie komunikat, że zbliżamy się do lądowania i prośba o zapięcie pasów. Opłukałem twarz w lustrzę. Oczy były czerwone i opuchnięte. Wyglądałem jeszcze żałośniej niż na kacu i zjeździe narkotykowym. 

Przesiadka i kolejny lot okazał się równie szybki co pierwszy. Odpłynąłem od momentu kiedy samolot wypoziomował lot po wniesieniu się, a obudziłem niedługo przed lądowaniem. Było już jasno i słonecznie. Po odprawie Dolores pociągnęła mnie za rękaw, mając pewność, że nigdzie jej nie ucieknę. Już teraz było mi wszystko jedno. Patrzyłem na podłogę po której kroczyłem szeroko, obok jej szybkich, lecz krótkich kroków. Przystanęła i nawet wtedy nie uniosłem wzroku. Wpakowała nas do taksówki, ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Wyjrzałem zza okno, śledząc wzrokiem stare, dziwne budynki. Zupełnie jakbym cofnął się do antyku. Nie mogłem znaleźć wzrokiem żadnego wysokiego, przeszklonego skyscraper'a. Do kitu. Założyłem słuchawki na uszy wyjęte z plecaka i zakładając kaptur na głowę, zanurzyłem się w słodkich bitach Amerykańskiego rapu. Lil Wayne, w tym momencie koił moje zszargane nerwy. Prawie przysypiałem ponownie, kiedy kierowca zatrzymał pojazd. Dolores była tak urocza, że szturchnęła mnie silnie w bok, nie bawiąc się w uprzejmości. 

Wysiedliśmy przed rządem kamieniczek i staro wyglądających budynków. W Ameryce utrzymywała mnie babcia, mieliśmy mały domek na przedmieściach, ale był to dom. Mam teraz zamieszkać w tym rozpadającym się czymś? 

- Jesteś pewna, że ich stać, żeby wykarmić kolejną gębę? Zabierz mnie stąd. - Powiedziałem jeszcze błagalnie, zanim wepchnęła mnie do budynku. 

W środku bydynek był odrestaurowany, marmurki na podłodze, klasa sama w sobie. Nie moje klimaty, ale chociaż nie biegały tam szczury. Kiedy podeszliśmy do recepcji która się tam znajdowała, usłyszałem dźwięk windy i melodyjny męski głos. Zobaczyłem zza okularów słonecznych włochate, opalone stopy, włożone w klapki? 

- Siniora Dolores?

- Pan Luca? - Głos kobiety wyjątkowo się ożywił.

- Si, si, De Luca - Poprawił ją mężczyzna.

Skrzyżowałem ręce, lekceważąco odwracając się w stronę ściany. Włączyłem głośniej muzykę, nie chcąc ich słuchać i tego głupiego włoskiego akcentu. Coś chyba do mnie mówili bo czułem na sobie ich wzrok. Zostałem wepchnięty do windy. Usadowiłem się na samym tyle nie chcąc wchodzić w żadne interakcje. Stałem twarzą do lustra, pozwalając im spoglądać na moje plecy. W pewnym momencie spojrzałem w odbicie i zobaczyłem, że mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach patrzy na mnie, rozmawiając z kobietą. Dolores próbowała ściągnąć mi kaptur, ale po sekundzie już naciągnąłem go z powrotem. Wysiedliśmy bardzo szybko. Mężczyzna otworzył drzwi. Byliśmy na najwyższym piętrze, ale widząc po wysokości z okna na klatce schodowej, wnioskuję żę nie byliśmy wyżej niż na piątym piętrze. Co za bieda. Ziewnąłem i tak szybko jak zamknąłem usta, tak szybko je otworzyłem, widząc wnętrze mieszkania. Weszliśmy do mieszkania, które było najbardziej wypasionym penthous'em jaki dane mi było widzieć w czasopismach w Ameryce. Otwarta przestrzeń salonu składał się na cały nasz mały domek w Los Angeles. Już nie wspominając o wyposażeniu, które było równie luksusowe. 

Zsunąłem okulary, rozkoszując się widokiem. W salonie były piękne, ogromne okna wpuszczające poranne słońce. Dolores podeszła do mnie i ściągnęła mi z uszu słuchawki. 

- Shit.. - zareagowałem oburzony za co dostałem od niej po głowie. 

- To jest Joshua, a to - Zwróciła się do ludzi stojących niedaleko nas - To są państwo De Luca. Pan Giuseppe, jest dalekim kuzynem twojego taty. 

- Fuck co? - Wrzasnąłem trochę głośniej niż zamierzałem. Zmierzyłem ich wzrokiem, pełnym pogardy i wściekłości. Ze słuchawek dało się słyszeć kolejne zwrotki Eminema z kawałka "Fall", które wyciągnięte z uszu dzieliły się swoim dźwiękiem z otoczeniem. 

- Buongiorno, miło nam cię poznać - Powiedziała do mnie kobieta, uśmiechając się niepewnie, ale ciepło. - Pewnie jesteś zmęczony po tak długim locie. Nie będziemy cię niczym kłopotać o tak wczesnej godzinie. Może pokażę ci, gdzie od dzisiaj będzie twój pokój? 

Zaproponowała, a mi nogi wrosły w ziemię. Ani drgnąłem mierząc ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Nasunąłem jedynie okulary z powrotem na nos. Wtedy do kuchni wszedł wysoki chłopak z włosami ułożonymi na żel do góry. Ubrany w niebieską zwiewną koszulę i eleganckie białe szorty z przeplotem. Odstrzelony niczym model z magazynu i przez małą chwilę poczułem się źle w mojej szarej luźnej bluzie. 

- Mamma, dove hai messo la mia uniforme? Mamo, gdzie położyłaś mój mundurek?- Zadał pytanie, unosząc wzrok i zatrzymując się lekko oszołomiony? Wyszedł z głębi mieszkania, robiąc wejście smoka.

- Ciao, sono felice di conoscerti. Witaj, miło cię poznać - Zwrócił się do mnie podchodząc i całując mnie w jeden policzek, kiedy spróbował zrobić to drugi raz po drugiej stronie odepchnąłem go patrząc wściekle. A on lustrując mnie od stóp do głów uraczył mnie uśmiechem, ale dojrzałem w nim coś wyjątkowo podłego. 

- Powaliło cię pedale? 

Moje stwierdzenie wywołało ogólny niesmak w towarzystwie, nie wiedziałem czy ten mały zboczeniec mnie zrozumiał, ale jego rodzice na pewno. Chyba wcale nie mówił po angielsku bo zwrócił się do rodziców po włosku jakby wcale nie wzruszony określeniem którym go obrzuciłem i zniknął tak szybko jak się pojawił. Westchnąłem, siadając zrezygnowany na kanapie tyłem do reszty. Pozwólcie wrócić mi do Ameryki...




Reaktywacja opowiadania które skradło niegdyś wasze serduszka. Wymiana kulturowa i poglądowa. Podróż Josha, jest też moją podróżą. A żeby wam nieco ją przybliżyć wrzucam parę zdjęć poglądowych abyście mogli zobaczyć to co ja sobie wyobrażam w spisie rozdziałów pod nagłówkiem bloga. A zatem Godere - czyli delektujcie się!

Reszta rozdziałów będzie betowana i pisana od początku więc nie zrażajcie się, jako nastolatka (bo tyle miałam lat pisząc początkowe rozdziały) nie miałam porządnej składni zdania, ani ogłady. 





piątek, 5 marca 2021

Zwą mnie księciem Slytherinu - 007



7. Myślodsiewnia


"Odsiewa się po prostu nadmiar myśli z umysłu, strząsa do tego zbiornika i bada je w wolnym czasie. Łatwiej jest dostrzec ich ukryty sens i powiązania, kiedy są w tej postaci".


Jedna myśl bardzo nie dawała mi spokoju. Stąd też moje kroki skierowały się do łazienki, gdzie za pomocą różdżki wyczarowałem zwierciadło, wysuwające się zza tego normalnego, o którym wiedziała Ginny. Dzierżąc różdżkę w dłoni, wyjąłem powód całego dochodzenia. Delikatny niczym duch, wiązka światła wydobyła się z głowy i kierowana kawałkiem drewna opadła do kamiennej misy umywalki wypełnionej wodą, do której zaraz włożyłem twarz. Woda otoczyła moje zmysły tylko na chwilę, bo zaraz przeniosłem się w swoje własne wspomnienie tamtej pijackiej nocy. Leżałem na kanapie pijany jak nigdy. Nie powstrzymało mnie to jednak od tego, żeby zsunąć spodnie i zacząć się masturbować. Poczułem się zażenowany tym faktem. Szczególnie, że na podłodze oparty o kanapę leżał śpiący Malfoy. To jeszcze nie było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze były moje wyrzuty sumienia, które wgryzły mi się głęboko w głowę. Nie mogłem dłużej patrzeć na swoje poczynania. Czy to możliwe, tak mocno się pomylić? Uderzyłem go po tym ze trzy razy w twarz, jak tylko wrócił z deportacji. Myśląc, że to jego sprawka. A tak na prawdę to ja byłem napastującym go zboczeńcem- ekshibicjonistom w jego kawałku azylu. Pijackim krokiem wstałem ku niemu. Na szczęście po zachwiałem się i upadłem dupą na podłogę nie mogąc utrzymać się w pionie ze spodniami w kolanach. I tak jak upadłem tak zasnąłem. Cóż za koszmarne nieporozumienie. Tylko jak ja o tym porozmawiam z Draco. Ostatecznie wypadało by go przeprosić. Tylko czy moja duma pozwoli mi przyznać się do tak karygodnego czynu? Nigdy w życiu jeszcze nie było mi tak wstyd. 

Wytarłem twarz w puchaty ręcznik. Zielone tęczówki, lśniły bezwstydnie kryjąc za sobą tę straszną prawdę. Nie było szansy tego poranka już na żaden sen. Umyłem zęby co by zmyć z siebie zapach palonego papierosa i gasząc światło w łazience, skierowałem swoje kroki do salonu. Opadłem ciężko na kanapę. Włączyłem telewizor, chcąc odpędzić od siebie myśli. Nie wiem ile tak siedziałem, kiedy na schodach usłyszałem kroki Ginny. Zeszła na dół, kiedy zegar w salonie pokazywał w pół do siódmej. 

- Czy ty nie możesz jak każdy inny, normalny czarodziej spać z żoną w łóżku? Musisz się pokładać na tej cholernej kanapie? Jak tak dalej będzie to kupisz nową. Zaraz będzie wyglądała jak po dziesięciu latach użytkowania. 

Słuchanie od rana pretensji, po tak trudnej nocy było ponad moje siły. Oparłem głowę o dłonie rozciągając kark. Bolały mnie mięśnie całego ciała. Podszedłem do rudowłosej od tyłu, całując jej kark. 

- Czy moja kochana żona, ma może ochotę na wspólny prysznic? - Zapytałem, gładząc jej ramiona dłońmi. Starałem się zamienić ten felerny dzień, w całkiem znośny. Jako, że i z pewnych powodów w mojej głowie kłębiły się poczucie winy i myśli o Draco.

- Harry, wczoraj się kochaliśmy, dzisiaj już nie mam ochoty. Co jest z tobą? Nie jesteś już napalonym nastolatkiem, kontroluj się.

Ugodziła mnie tym ostatnim pytaniem, niczym strzałą z zatrutym grotem. Mój twardniejący fiut, rozluźnił się całkiem, spoczywając na powrót na udo, prawej nogi. W podbrzuszu jednakże, dalej czułem napięcie seksualne. Tak dotkliwe, że pierwsze co swoje kroki skierowałem do łazienki na piętrze. Rozebrałem się, przeczesałem włosy i wszedłem do kabiny, puszczając lodowatą wodę. Ciało mi drżało, broniąc się przed zimnem. Chwyciłem w dłoń swoje jądra, które pomimo zimna i obkurczenia, były cholernie sporej wielkości. Tak dużo skumulowanej spermy, że jądra powiększyły się dwukrotnie od normalnego rozmiaru. Przekręciłem wodę, na strumień ciepły i poczułem jak moje wdzięczne ciało, powoli się rozluźnia. Nie zorientowałem się kiedy myślami powróciłem do swojego snu, kontemplując nad nim. Zwykłem pod prysznicem rozwiązywać sprawy w ministerstwie, albo męczące mnie problemy. Stałem tak oparty o ścianę, pozwalając żeby woda spływała mi po twarzy. W śnie widziałem Dracona i Zabiniego. Ale z jakiego powodu właśnie teraz wróciło to wspomnienie. Odsunąłem od siebie te myśli. Namydliłem się i wyszedłem wycierając ciało. Wysuszyłem włosy, ułożyłem, ubrałem białą koszulę i jasne jeansy. Do tego ciemne, mokasyny w kolorze burgundu i gotowy byłem do pracy. W drodze do ministerstwa zastanawiałem się jak mógłbym przeprosić Draco za ten strzał w twarz. Źle oceniłem czarodzieja, więc należało by to teraz wyprostować. 

Wskoczyłem do czerwonej budki na telefon i wybierając odpowiednie cyfry, magiczna winda uruchomiła się i zjechałem w dół do Ministerstwa Magii. Wszyscy zerkali na mnie z ciekawością. Oczywiście, jestem Potterem ale bez przesady. Wchodząc do windy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze i uświadomiłem sobie, że wyglądam jak mugol i to bardzo atrakcyjny mugol. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wpadłem i tak tylko zostawić raport i zgarnąć coś z szuflady biurka. Zupełnie zapomniałem, żeby narzucić na siebie szatę Aurora. Zza zakrętu wyłonił się nie kto inny jak mój dorgi przyjaciel Ron Weasley. 

- Harry? - Wybałuszył na mnie oczy jakby nie był pewien tego co widzi.

- Któż by inny. Ron? Wszystko okej?

- Ty, no stary.. Gdzie twoja szata? Przez sekundę myślałem, że jakiś mugol nam tu wszedł przez pomyłkę, a wiesz że znamy się tyle lat. 


Zaśmiałem się widząc jego twarz i słysząc wypowiedź. Stary, dobry Ron zawsze potrafił mnie rozśmieszyć swoją prostolinijnością. Poklepałem go po ramieniu, obdarzając uśmiechem.

- No patrz, a tu tylko zbawca świata, nie mugol.  

Uniósł brwi wymownie na "zbawcę świata" i machnął ręką na moje wybitnie sarkastyczne poczucie humoru dzisiaj. 

- Harry. - Zwrócił się do mnie zanim zniknąłem w biurze. Zastygłem na chwilę na wpół wchodząc. 

- Hermiona zapraszam was na obiad w ten weekend. Dyniowe piwko! - Zmienił głos wypowiadając ostatnie dwa wyrazy. Jego twarz wygięła się w grymas ekscytacji pomieszany z radością. Uśmiechnąłem się jedynie, pokazując gesty kciuków w górę i zamknąłem za sobą drzwi, znikając w środku. 

Jadąc w górę, raz jeszcze sprawdziłem czy plastikowy woreczek strunowy nadal spoczywa w kieszeni spodni. Eliksir ważony dziś będzie. Powiedziałem sobie w głowie, sprawiając że struktura zdania nabrała charakterystycznej cechy mistrza Jody ze Star Wars. Uśmiechałem się do siebie jak głupi wychodząc z Ministerstwa Magii. 

Pogoda była wyborna. Słońce świeciło mi prosto w twarz, ogrzewając ją przyjemnie. Wziąłem metro, żeby być szybciej. Wchodząc od razu usadowiłem się na wolnym miejscu. Niedaleko mnie stała dwójka nastolatków. Wymieniali się krótkimi pocałunkami. Po twarzy, tudzież w usta. A mnie wypełniło ich szczęście i własne wspomnienia pierwszej miłości, jaką była Cho Chang. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie. Mecz Quidditcha, pomiędzy Ravenclaw i Gryffindor. Jedyna dziewczyna w drużynie i to jeszcze szukająca. Przymknąłem oczy, odtwarzając sobie w głowie, zapach chłodnego powietrza, trawy, świsty tłuczka latającego po boisku, gwarne rozmowy i okrzyki z trybun. Zamiast szukać znicza, rzuciła się w pogoń za mną. Cóż za dziwna strategia. Udało mi się ją wtedy oszukać. I prawie wszystko poszło by po mojej myśli gdyby nie pojawienie się dementorów. A raczej Malfoya, Crabba, Goyla i Flynta. Zmarnowałem na nich niepotrzebnie moje zaklęcie Patronusa. Przebrali się, żeby mi dopiec. Pamiętam to dokładnie. To był trzeci rok. Westchnąłem. Na tyle głośno, że parka przestała się obściskiwać. Przenieśli się w inną część metra, zapewne sądząc, że zrobiłem to w reakcji na ich poczynania. Przez chwilę zrobiło mi się głupio i rozważałem nawet opcję przejścia się ostatnią stację na piechotę.

*

Zasnąłem późno, a wręcz można by powiedzieć że wcześnie, bo słońce powoli wstawało nad nieboskłon. Nie zasłoniłem zasłon w sypialni. Wtuliłem się odrobinę w poduszkę uspokajając się po koszmarze, a raczej wspomnieniach które towarzyszył mi wraz do zderzenia się jawy ze snem. Otworzyłem oczy patrząc w sufit, na którym pociągnięcia niczym pędzlem wdzierały się promienie słoneczne. Twarz nadal musiałem mieć lekko opuchniętą od ciosu jaki sprzedał mi Auror dwie noce temu bo kiedy podrapałem się po policzku poczułem lekki ból. Przed oczami nadal miałem wstrętną twarz sami wiecie kogo, wręczającego mi misję zabicia Albusa Dumbledora. Jego ślepia świdrowały moją czaszkę, napawając mnie przerażeniem z którym myśleć można by, już się uporałem. 

Wstałem, nie mogąc znieść tego co szalało w myślach mojej głowy. Ubrałem się, umyłem i wyszedłem z mieszkania Aurora w poszukiwaniu owej restauracji w której byliśmy ostatni raz. Była zaraz za zakrętem na rogu kolejnej ulicy. Jedyną rzeczą, która jest czarniejsza od moich myśli może być kawa. Kiedy już otworzyłem usta, aby zamówić ktoś mi przerwał wchodząc mi w słowo. Odwróciłem się chcąc zwrócić temu komuś uwagę, a wtedy zobaczyłem rozpromienioną i rozbawioną twarz mężczyzny, do którego należał głos. Irytacja jakoś szybko ze mnie wyleciała nie mogąc oderwać wzroku od tej miłej twarzy. 

- Przepraszam, nie zamierzałem na Pana wpadać. - Uniósł dłonie w obronnym geście i ukazał mi swoje białe zęby w uśmiechu. Z tej dziwnej fascynacji, wyrwała mnie baristka restauracji. 

- Co będzie dla pana? 

- Czarna kawa, bez dodatków.

Na swoich plecach nadal czułem jego tors, kiedy jeszcze minutę temu się stykaliśmy. Odwróciłem się na nano sekundę, lustrując jego osobę zapatrzoną w menu kawy wiszące na ścianie. Zwrócił się do kobiety.

- Podajecie kawę z karmelem?

- Tak, oczywiście. - Odpowiedziała mu i zwracając się do mnie zapytała o rozmiar. 

- W jakim rozmiarze? - Patrzyłem się na nią jak na głupią, nie mogąc uwierzyć w bezpośredniość Mugoli. 

- Wybacz, ja nie gustuje w kobietach. Czy to pytanie, nie jest wg pani zbyt bezpośrednie, kierowane do obcych ludzi?

Kobieta spłonęła rumieńcem wściekłości. Mężczyzna stojący za mną wybuchnął takim niekontrolowanym śmiechem, który udzielił się na szczęście i jej i zamiast próbować mnie zabić wzrokiem, zaczęła przekładać kubki.

- Obawiam się, że chodziło o rozmiar kawy proszę pana. - Uniosłem brwi rozumiejąc mój nietakt. 

- Małą.. kawę. - dodałem nie ukrywając zażenowania. 

Miałem ochotę wyjść i już więcej się tam nie pokazywać. Kobieta zaczęła robić kawę, od razu pytając klienta za mną o karmel do kawy. 

- Tak, tak średnią z mlekiem i karmelem. Dziękuję. 

- Pana imię? - Zamierzała mnie gdzieś zgłosić? Nie zamierzając robić już więcej zamieszania swoją osobą postanowiłem podać swoje pełne imię i wyjść najszybciej jak się da.

- Draco Lucjusz Malfoy.

- Draco, przez "c" czy "k"?

-"C"

Kiedy wreszcie podała mi kubek z kawą, a na niej moje imię, na kasie wyskoczyły jakieś cyferki. Wyciągnąłem z kieszeni galeony i położyłem jednego. Popatrzyła na mnie biorąc w dłoń monetę. 

- Nie posiada pan funtów? 

- Funtów? - Powtórzyłem za nią zrozpaczony. Jakiż głupi byłem myśląc, że te prymitywy używają tych samych monet co czarodzieje.

 Z pomocą przyszedł mi mężczyzna stojący za mną. Położył dwie monety, mówiąc, że to on zapłaci. Podziękowałem mu, chwyciłem za kawę i wyszedłem. Poziom zażenowania tego dnia osiągnął szczyt zenitu. Co innego kiedy ktoś płaci za twojego drinka, co innego kiedy facet w kawiarni musi ratować cię z opresji. Poczułem wiatr na twarz i odetchnąłem będąc już na zewnątrz. Przeszedłem przez ulicę kierując się w stronę ławki. Usiadłem na niej uspokajając swoje rozedrgane ja. Dlaczego na świętego Munga, ja muszę to wszystko znosić. Te cholerne przebieranki, przesłuchania, Mugoli, oskarżenia i splamione imię w świecie czarodziejów. Będąc samemu z myślami poczułem ucisk w klatce piersiowej, przenoszący się na gardło. Wziąłem parę głębszych wdechów, przymykając oczy. Przez chwilę słońce przestało ogrzewać mi twarz. W oczekiwaniu na przesunięcie się chmur, trwałem tak. Gdy usłyszałem jak ktoś siada obok mnie. 

- Panie Draco, jest mi pan dłużny dwa funty. 

- Dziękuję, za pana uprzejmość, ale jeśli jeszcze pan nie zauważył nie jestem w posiadaniu waluty monetarnej jaką jest funt. 


*


Witam Was kochani, po kolejnym rozdziale losów Dracona. Trochę zajęło to czasu. Ale kolejny rozdział jest już napisany i ustawiony na publikowanie czasowe, także nie musicie się tym razem martwić czasem publikacji. Jak można zauważyć zaczęłam publikować rozdziały co dwa tygodnie. Także i tego rozdziału spodziewajcie się na przemiennie z "Iskrą Seulu", do której oczywiście serdecznie i z dziką rozkoszą zapraszam.


Wasza D.

 



środa, 3 marca 2021

Zapowiedź

 

Kochani już w ten piątek 5.03 zapraszam na wyczekany,  nowy rozdział "Zwą mnie księciem Slytherinu". 
Zdradzę jeszcze, że siódmy rozdział będzie miał tytuł "Myślodsiewnia" i nie obędzie się od ciekawych zwrotów akcji.Więc serdecznie zapraszam, a tych którzy nie znają serii, zaganiam do nadrobienia i zapoznania się z rozdziałami. Witam wszystkie nowe osoby.

 

Przypominam, że rozdziały Księcia i Iskry Seulu znajdują się pod naglówkiem bloga na pasku menu, nie na pasku bocznym jak Dropsy, czy Dove stai Andando.


 

piątek, 19 lutego 2021

5. Martini z oliwką

Staliśmy całkiem osamotnieni. Zupełnie jak wtedy kiedy zastałem go w swoim pokoju. Przytłumione światło korytarza oświetlało połowę jego twarzy. Czułem prąd przeskakujący między naszymi ciałami, a oprócz tego jakąś ciemną aurę z jego strony. 


- Czekałem wczoraj cały dzień pod twoim mieszkaniem. Przez 3 dni próbowałem się dodzwonić na swój telefon. A teraz pojawiasz się jak Kopciuszek na mojej gali - Jego oddech parzył moje ucho. Jego głos był stanowczy i niebezpieczny. Tak jak ta pozycja. Przyciskał moje ciało swoim do ściany. Brakowało mi powoli tlenu, tak tętno przyśpieszyło swój rytm. Czułem się prawie jak wtedy kiedy pocałował mnie w mieszkaniu. Jak to możliwe, że ktoś tak na mnie działa fizycznie. Ocuciło mnie kiedy odgarnął klapę mojej marynarki i poczułem jego dłoń na moim torsie. Był to ułamek sekundy, ale sprawiło, że przeszły mnie tak silne dreszcze, że musiałem zagryźć wargi aby nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Jego dłoń zawędrowała do wewnętrznej kieszeni. Wyciągnął swój telefon i przestałem czuć jego ciężar na torsie. 

- Dokończymy rozmowę po gali. 

Rzucił na odchodnym i odszedł. Jeszcze chwilę widziałem jego plecy, gdy zniknął zza zakrętu. Odetchnąłem, osuwając się po ścianie w dół. Czułem jak pali mnie cała twarz. Zupełnie jakby cała krew skumulowała się właśnie tam. 

Stałem na patio z kieliszkiem martini w ręku. Delikatny letni, nocny wiaterek rozwiewał mi włosy, których nie złapała brylantyna. Gwiazdy świeciły jasno, jeszcze jaśniej budynki w centrum warszawy. Samochody migały przemierzając ulice. Wyciągnąłem telefon strzelając sobie selfie z martini. Pamiątka dzisiejszej, szalonej nocy. Skoro prasa się mną nie interesowała, sam sobie coś pstryknę. Uśmiechnąłem się do siebie, przypominając sobie powód dla którego uciekłem z Seulu. 

Kątem oka zauważyłem białą sukienkę, a raczej jej rąbek na ekranie telefonu, który trzymałem. Suto zdobiona glitterami, odznaczała się w kadrze. Zastygłem z telefonem w ręku. Piękna kobieta stała przede mną. Uśmiechnęła się widząc, że robiłem sobie sam prywatną sesję. Zakryła dłonią usta, ale delikatny chichot dotarł do moich uszu. 
Podeszła do mnie, wyjęła mi telefon z ręki. Jej pewność siebie otoczyła moją przestrzeń osobistą, a po chwili z niej zniknęła, cofając się nieco. 

- Cheese. - Usłyszałem jej uroczy głos. Połechtał moje bębenki, niczym kremowa czekolada podniebienie. 

Zapozowałem podejmując jej towarzystwo. Zrobiłem najbardziej seksowną pozę na jaką było mnie stać, za co nagrodziła mnie kolejnym pełnym uśmiechem i ciekawskim spojrzeniem. Jej azjatyckie oczy śmiały się do mnie, a ja pierwszy raz uznałem ich piękno. Azjatki nie były moim typem. Jednakże ona była niesamowita. Lekko opalona cera, brązowe włosy i brzoskwiniowe usta, które śmiały się do mnie bez przerwy. Wyglądała jak europejska wersja Azjatki z dodatkami zachodnimi. Ustawiła telefon tym razem na selfie i przysunęła się do mnie.

- Selfie? 

Ponoć damie się nie odmawia. 

- Czemu nie. - Oddałem jej uśmiech, odpowiadając jej po angielsku. 

Przysunęła się do mnie delikatnie, ale wyjęła z malutkiej kopertówki swój telefon, wsuwając do kieszeni garnituru mój. 

- 3,2,1 - wyszeptała i nacisnęła guzik

I zaraz po tym telefon pstryknął zdjęcie. Odsunęła się, a na jej ustach znowu mogłem obserwować uroczy uśmiech. Schowała telefon do torebki nie dzieląc się ze mną zdjęciem.

- Jaki celebryta, ukrywa się na patio?

- Mogę zapytać o to samo. 

- Taki, który nie jest celebrytą.

- Zatem jesteś biznesmenem? Czy Batmanem w drogim garniturze?

Uśmiechnąłem się na jej uwagę. 

- Stanowczo bliżej mi do Robina, aniżeli Batmana. 

Roześmiała się na moją odpowiedź. Kiedy się uśmiechała jej policzek odsłaniał uroczy dołeczek. 
Złapała w palce naszyjnik, który niezauważony leżał na jej małym biuście. Zrobiła to zupełnie tak jakby chciała, żebym tam spojrzał. Cóż mogę powiedzieć, jestem tylko słabym facetem, który bywa podatny na tak subtelną manipulację. Podążyłem wzrokiem na linię sukienki, która zakrywała lekko oliwkową skórę. Pojawiła się na niej gęsia skórka wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Zreflektowany, zdjąłem marynarkę, kładąc na jej ramionach

- Robinie manier uczyłeś się od Alberta?* Gentelman się przede mną obnaża, co powinnam zrobić. Jeśli zdejmiesz coś jeszcze będę musiała zawołać ochronę.

- Nie ma takiej potrzeby, dopóki ty niczego ze mnie nie zdejmiesz.  

Roześmiała się, faktycznie rozbawiona moim słabym żartem. Łaknąłem tego śmiechu. Wychyliłem łyk drinka, a ona jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę wejścia do pomieszczenia. 

- Miłego wieczoru Robinie. 

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła. Cóż za zjawiskowa kobieta. Jeszcze przez chwilę odtwarzałem w pamięci jej zjawiskową urodę. W pewnej chwili zauważyłem, że mój kieliszek jest zupełnie pusty, a z wewnątrz dobiegają mnie dźwięki oklasków. Postanowiłem obejrzeć wydarzenie, skoro już się tu pojawiłem. 

Sala kolumnowa znajdowała się na poziomie minus dwa. Zjechałem windom i wchodząc wybrałem jeden z wielu stolików, przy których zamiast siedzieć, stoi się. Wielki rozłożony ekran wyświetlił making of z całej kampanii i zdjęć. Był to pokaz dla vipów z tego względu, całe wydarzenie wyglądało trochę inaczej. Kiedy na scenę wyszedł nie kto inny jak ostatni gość w mojej sypialni, na powrót zwróciłem wzrok w stronę sceny. Światła oświetlały jego sylwetkę, a jego głos docierał do moich uszu przez głośniki. Trzymał mikrofon tak pewnie jakby robił to przynajmniej codziennie rano po wzięciu długiego prysznica. Właśnie wtedy wyobraziłem go sobie z grzebieniem w ręku zamiast mikrofonu, udającego przed lustrem. Uśmiechnąłem się do siebie. 

Przeszedłem się po sali, zgarniając z tacy jednej z kelnerek przystawkę z kawiorem. Muszę przyznać, że w Korei jadałem lepsze. Rozglądałem się w poszukiwaniu baru. Wszechobecna biel pomieszczenia, otulona była niebieskim kolorem oświetlenia, królującego na satynowych wykończeniach. Na środku pomieszczenia wisiał zjawiskowy, kryształowy i cholernie duży żyrandol. Gdyby przez przypadek spadł, ukatrupił by przynajmniej sześć osób jak nie więcej. Odnalazłem wzrokiem barmana stojącego w kącie za przenośną ladą. Tam też skierowałem swoje kroki.

- Martini poproszę.

Po minie mężczyzny wyczytałem, że nie spodziewał się zamówienia w języku polskim. To zupełnie tak jak ja tej azjatyckiej piękności na patio. Przez chwilę zacząłem się zastanawiać w jakim języku mówił do mnie pan Ryan. Nazwisko nie wskazywało na polskie pochodzenie. 
Z zamyślenia wyrwało mnie przygaszające się światło sali. 

- Oho, czas na pokaz główny. - Powiedziałem bardziej do siebie niż do barmana, ale pomimo że słyszał nic nie odpowiedział.

Biały pył rozlał się po ekranie wydmuchany siłami natury, delikatna muzyka w wolnym tempie i szybkie zbliżenie na piękną szyję modelki. Delikatne migoczące drobiny osiadły na jej skórze, do których dołączyła męska dłoń. W oddaleniu mężczyzna muska jej kark. By na kolejnym kadrze wyjąć z ręki piękny naszyjnik. Kobieta leży na ogromnym łóżku zupełnie naga. Błyskotka sunie po plecach leżącej modelki wodzona dłonią mężczyzny. Modelka podnosi się na łokciach i odchyla plecy w łuk, niczym w akcie ekstazy. Wtedy z kolejnym zbliżeniem mężczyzna zakłada jej naszyjnik na szyję i przyciąga do pocałunku. Nagość pozostaje jednak zakryta pościelą. Mężczyzna pokazywany jest bardzo zdawkowo, ale w urywkach ujęć kamery w twarzy modelki dostrzegam, osobę poznaną na patio tego wieczora. 
Czyżby to była moja piękność? Przynajmniej już wiem, że ma równie piękne plecy co twarz. 

Pokaz był bardzo udany, zamożni goście klaskali z uznaniem po zakończonym filmie reklamowym. 
Facet, który był klientem pana Ryana, który się ze mną kontaktował wyszedł na scenę, z jakimś dłuższym przemówieniem. Obok niego pojawiła się kobieta z patio i już wtedy byłem pewien, że to ona. Stała w długiej białej sukni do ziemi, którą podziwiałem parę godzin temu. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie oddała mi mojej marynarki. Oczywiste, że nie wyszła w niej na scenie. Miałem tylko nadzieję, że nadal ją ma. Pięknie błyszczała w centrum fleszy jaką obdarzyli ją delegaci z ekskluzywnych czasopism. Przez chwilę pomyślałem sobie, ile mogłem napytać sobie biedy, będąc jedynie widzianym w jej towarzystwie. 

Koniec gali bardzo mi się dłużył. Leciała jakaś spokojna muzyka, kiedy sączyłem kolejne martini. Poczułem dłoń na ramieniu, ciekawy kto śmie mnie zaczepiać odwróciłem głowę. 
*





* Albert jest postacią z Batmana - jego oddanym przyjacielem i lokajem, który go wychował po śmierci rodziców.


***
Dziękuje za uwagę i zapraszam do komentowania, zostawienia swojej opinii na temat opowiadania. Widzimy się kolejny raz za dwa tygodnie kochani. 

piątek, 12 lutego 2021

4. Cindirella na gali vip


Ekran telefonu zgasł, a ja zostałem sam ze sobą, rozmyślając co się właśnie, do cholery wydarzyło. 
Facet mówił do mnie po angielsku i leci zaraz do warszawy. Nie myśląc dłużej, chwyciłem laptopa i rozkładając się na stoliku kawowym w salonie, zacząłem szperać w internecie. 
Udało mi się dotrzeć do informacji, jako że w stolicy polski organizowany jest ekskluzywny pokaz nowego filmu reklamowego, w ramach współpracy z australijską firmą. Moja dłoń wylądowała z impetem na mym czole. Westchnąłem zawiedziony sytuacją, w której się znalazłem.

Po wzięciu dłuższego prysznica kac powoli opuszczał moje ciało. Łyknąłem w kuchni niezbędne witaminy i suplementy, kiedy dzwonek do drzwi dał o sobie znać. Odczekałem chwilę, kiedy dostawca zostawiał papierową torbę pod drzwiami i otworzyłem, odbierając przesyłkę. Jeżeli ktoś mówił o zbawiennych działaniach kuchni koreańskiej, na serio to ja ich dzisiaj bardzo potrzebuję. Przełożyłem lunch z papierowych pudełek na talerze i zacząłem pałaszować. Jeśli jakimś cudem ktoś nie słyszał o restauracji Onggi w warszawie, nie ma pojęcia o kuchni koreańskiej. Kimchi jjigae i nopcz'i, czyli grillowany filet z halibuta. Kiedy wreszcie poczułem się najedzony, odstawiłem resztę jedzenia i zająłem się przeglądaniem czegoś, co mógłbym na siebie założyć. Wślizgnę się na ten pokaz, odnajdę "Pana Ryana" i rozpłynę się we mgle jak ninja. 

Jak pomyślałem tak i zrobiłem. Odpaliłem płytę Jacksona Wanga na Spotify. Trochę żelu na włosy, ogoliłem się i gotowy byłem, żeby skoczyć na szybkie zakupy do Armaniego.

- "Don't waste your love, just let it last. Cause once it's gone. It's never coming back. It's true.." - Nuciłem sobie pod nosem. - "But I'm the only that you need.." 

Przerwałem muzykę, wykonując telefon. Mój rozmówca nie zamierzał jednak odebrać. Przewróciłem oczami i już miałem zamówić ubera, kiedy ciszę przerwał dźwięk dzwonka. 

- Ji-seo, kochana siostro.

- Coś podejrzanie miły masz głosik, czego chcesz?

- Potrzebuje wkręcić się na taką "imprezę" ale incognito.. Wiem, że w tej kwestii potrafisz zdziałać cuda.  

Zapewne gdyby była obok mnie puściłaby mi oczko, po czym zreflektowała i wyciągnęła rękę, pocierając palcami, na znak oczekiwania.

- Jin-hoon wiesz, że na świecie nie ma nic za darmo. 

- Dlatego proponuję ci podnajem mojego samochodu na.. Powiedzmy jeden dzień.

- Po raz pierwszy, po raz drugi obiekt został sprzedany. - klasnęła w dłonie.

- Co to za impreza?

- Vipowski pokaz filmu reklamowego, w ramach współpracy z jakąś australijską firmą. Dzisiaj.

- Potrzebuję godziny. Nara. 

Usłyszałem dźwięk rozłączania się z drugiej strony. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mogłem tam wejść jako ja, ale to mogłoby przysporzyć mi niepotrzebnych kłopotów. Siostra miała znajomości wszędzie tam, gdzie trzeba dzięki swoim studiom w biznesie, a raczej łóżkowym podbojom.
W drodze do galerii Mokotów dostałem wiadomość z kodem na wejście. Zerknąłem na zegarek, wzdychając lekko. Czas gonił, a przecież nie mogę być za późno. Ten dupek na pewno potrzebuje swojego telefonu. Przebrany wyszedłem z przymierzalni. Garnitur skrojony idealnie. Armani nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Włoski majstersztyk z linii soho, o młodym, wyrafinowanym designie, który łączy w sobie detale tradycyjnego krawiectwa z nowoczesną charyzmą odzwierciedloną w nazwie. Cudownie znów wyglądać jak na czerwonym dywanie. Do tego lakierki, spinki do mankietów, biała koszula i byłem gotowy. 

- Wygląda Pan zjawiskowo, doprawdy.  - Miły komplement połechtał moje dowartościowane ego.

- Proszę odciąć metki, już w nim zostanę. Mogłaby Pani zapakować moje rzeczy?

- Oczywiście. Już pakuję. Płaci Pan kartą?

- Tak. 

- Razem za wszystko będzie cztery tysiące trzysta euro. Chce pan przewalutować płatność na wony? 

- Nie trzeba.

Wychodząc, zabrałem torbę, w której spakowałem swoje ciuchy, które miałem na sobie. Włożyłem je do metalowej szafki i zamykając, schowałem kluczyk do kieszeni spodni. 

Zadzwoniłem po taksówkę. Upewniłem się, że w wewnętrznej kieszeni marynarki nadal spoczywa przeklęty telefon tego typka. Po spokojnej jeździe wysiadłem idealnie przed wejściem do Ufficio Primo w samym centrum warszawy. Niebieskie światło wylewało się z pięknego białego, zdobionego budynku. Wystrojeni ochroniarze w smokingi, sprawdzali kody wejściowe gości. Towarzystwo międzynarodowe rozmawiało ze sobą głównie po angielsku. Wyciągnąłem telefon, posyłając facetowi delikatny uśmiech. 

- Zapraszamy Panie Foster. - Starałem się nie pogłębić uśmiechu. 

Pozwoliłem sobie na pełen satysfakcji dopiero daleko wewnątrz budynku. Wtedy obok mnie pojawiła się hostessa, ubrana elegancko z delikatnym makijażem, młoda zgaduję, że polka. Idealny przykład słowiańskiej piękności. Zapytała delikatnym głosem czy napiję się szampana. Skoro już tu byłem, czemu nie napić się szampana. Po wczorajszym winie takie musujące będzie miłą odmianą. Chwyciłem zgrabny kieliszek i podziękowałem. Wypiłem do dna, odstawiając na stoliki rozstawione w holu. Wszystkie drogowskazy kierowały gości do sali konferencyjnej na -1, do sali pod kopułą na -2 albo na patio. Wszedłem do windy, wciskając guzik piętra numer 1. Wysiadłem. Korytarz był pusty, jedyne światło dochodziło z sali umieszczonej po drugiej stronie korytarza. Skierowałem kroki właśnie tam. Wszystkie szychy i organizatorzy będą właśnie tam, a skoro per Pan Ryan coś tu robi, zapewne znajdę go właśnie tam. Pewnym krokiem wszedłem do sali, w której oblało mnie zimne przygaszone światło z kinkietów powieszonych na bokach ścian. Od razu go dostrzegłem. Stał na wprost ode mnie. Rozmawiał z jakimś niskim facetem ze słuchawką w uchu. Przygryzał usta, w geście zdenerwowania. Ruszyłem pewnym krokiem niczym Cindirella, jedną dłoń chowając w kieszeni garniturowych spodni. Materiał był tak delikatny, że z satysfakcją poruszyłem dłonią. Tasowałem go wzrokiem, ulegając drugi raz jego urokowi. Z dwojga złego lepiej zaprzepaścić swoją homo cnotę z takim przystojniakiem niż z jakąś miernotą. Czułem jak serce, przyśpieszyło nieco rytm z ekscytacji. Jego brązowe włosy tamtego poranka wyglądały dużo bardziej seksownie w nieładzie, niż teraz idealnie ułożone. Stał niczym wyrzeźbiony, w swej atletycznej sylwetce, ubrany w jak mniemam drogi garnitur. Telefon w mojej kieszeni zadzwonił, a on uniósł wzrok kiedy dzieliło nas zaledwie dziesięć metrów różnicy. Zastygł z telefonem przy uchu. Lekki szok, a nagle i grymas przeszył jego przystojną, opaloną twarz. Ruszył w moim kierunku z takim impetem, że aż przystanąłem. 

- Gdzie jest mój telefon?

- Też miło mi, że cię widzę nieznajomy. Telefon? - Zamierzałem jeszcze trochę go poddenerwować. Na ustach wykwitł mi delikatny, diabelski uśmiech. 

Złapał mnie silnym chwytem za nadgarstek. I zapewne gdzieś by mnie pociągnął gdyby nie głos. Głos, który natychmiast rozpoznałem. 

- Panie Ryan nareszcie się spotykamy. Gala wygląda nieziemsko. Gratuje wyboru miejsca. Doprawdy miałem mieszane uczucia na ten nikły kontakt przez ostatnie trzy dni, ale jeśli prezentacja będzie tak zadowalająca, to uratuje pan swoje niekonwencjonalne metody, marką i efektem. 

Mężczyzna zerknął na mnie. 

- To z panem rozmawiałem, przez telefon jak mniemam. Asystent pana Ryana? 

Facet miał na sobie Rolexa, jakiś cholernie drogi sygnet z diamentami, finiszem był bordowy garnitur. 
Brunet próbował się odezwać, ale wyrwałem mu z dłoni swój nadgarstek i podałem dłoń starszemu biznesmenowi. 

- Foster proszę pana. Moje najszczersze przeprosiny. Mamy nadzieję, że lot minął szybko i w najwyższym standardzie pomimo małych niedogodności z naszej strony.

Mężczyzna był oczarowany moim wyglądem i manierami. Skłoniłem głowę jak to mamy w zwyczaju robić w Korei. Uścisnął moją dłoń, uśmiechając się. I tak zyskałem nową wakat asystenta. Przynajmniej na dzisiaj. Bo pan Ryan nie pisnął ani słówka na taki obrót sprawy. Parzył mnie swoim spojrzeniem. Czułem jego wzrok na policzku z taką intensywnością, że dało mi to swojego rodzaju satysfakcję. 

- Masz taką zadbaną cerę chłopcze, że mógłbyś wystąpić w moich reklamach. Taka orientalna piękność. Jak znudzi ci się praca dla niego - Wskazał na niego głową. - Daj mi znać. Za dwa tygodnie ruszają zdjęcia do kolejnego projektu. Możesz zostać jego twarzą. 

Mężczyzna zahipnotyzowany moją osobą, wyciągnął z wizytownika swoją kartę biznesową i wręczył mi ją, gładząc moją dłoń przez chwilę. 

- Patrzenie na ciebie to czysta przyjemność. 

- Panie Krofford dziękujemy za zaufanie i słowa uznania, jednakże na chwilę pozwolę sobie porwać mojego asystenta. 

Biznesmen kiwną głową i oddalił się ze swoją świtą. Kiedy to nastąpiło, Ryan wyciągnął mnie w głąb korytarza do ciemnego zaułku. 

***

Kolejne losy Jin-hoon za 2 tygonie, zachęcam do komentowania i zostawienia swojej opinii. Życzę wam kochani miłego weekendu i udanego dnia zakochanych.