piątek, 26 czerwca 2020

1. Iskra z Itaewon





"To be able to smile, after giving you my everything" 

Telefon w kieszeni nie przestawał wibrować. Nie mogłem jednak odebrać, więc jedynie ignorowałem połączenia przychodzące, wiedząc dokładnie, co znaczą w obecnej sytuacji. Jako jedyna osoba bez parasola przemierzałem schody prowadzące na ulicę z metra. Białe kafelki mokły, odświeżając swój kolor. Zielone drogowskazy wskazywały, który kierunek obrać. Nie dla mnie. Mnie nie wskazywały nic. Nie wiedziałem gdzie pójść. Nie chciałem jednak tym samym błąkać się po ulicy bez celu. W takich momentach człowiek wspomina, jak bardzo brakuje mu niezdrowych nawyków wytapiających bezsensowny czas. Patrzyłem w niebo przybierające kolor szarości i granatu, gdzieniegdzie wyłaniało się błękitne niebo. Łzy niebiańskie opadały, na ciemne szkła okularów rozmazując mi wyborny widok. Żałosny uśmiech wkradł się w jeden z kącików ust. Spierzchnięte wargi, pogryzione nerwowym odruchem piekły przez rozcięcia od białych bezwzględnych zębów. Jak mógłbym płakać kiedy pogoda robi to za mnie.

 Wszystko zwolniło, oprócz soundtracku w mojej głowie, który dudnił słowami piosenki, którą znałem na pamięć. The black skirts - Till the end of Time. Czy to już?
Włosy przytulały się do czaszki mokre, ciężkie i zimne, nie dbałem o ich stan. Nie dbałem o ludzi szturchających moje ramie, przechodząc w pośpiechu. Wpadali przy ukłonie na kolejnych równie zapracowanych ludzi. Stałem bezsensownie, na środku wejścia do metra nie myśląc i nie chcąc podjąć decyzji w którą stronę powłóczyć nogami. Naciągnąłem mocniej skórzany czarny płaszcz, kiedy wiatr lekko strącił go z ramienia.

Zimno wdarło się łaskocząc moją klatkę piersiową. Itaewon był jedynym miejscem gdzie mogłem bez zmartwień sunąć ulicą przed siebie. Tym razem było inaczej. Smutek ściskał mi gardło i żołądek tak, że najszybciej mi było do puszczenia pawia w najbliższym śmietniku. Itaewon moj mały raj obcokrajowców. To tu widziałem go po raz pierwszy. Czy mógłbym zobaczyć i ostatni z nieufną miną jaki miał w zwyczaju robić? Nie mogłem tym razem zlustrować żadnej twarz z nadzieją, że go zobaczę. Wszystkie oblicza zasłaniały te cholerne parasole. Odepchnąłem się od barierki schodów i ruszyłem do przodu. W niedługim czasie otrzepywałem już buty przed wejściem do Coco Ichibanya, które było zaraz po drugiej stronie ulicy.  Szlane drzwi automatyczne wpuściły mnie do środka. Zostałem zlustrowany i zaprowadzony do stolika przy ścianie. Nie musiałem wertować żółtego menu, zawsze brałem to samo danie. Z przyzwyczajenia, z lenistwa.

- Poproszę smażonego kurczaka, z wołowiną z makaronem udon w sosie curry, kimchi z rzodkiewki, butelkę soju, piwo i dużą szklankę. - ukłoniłem się do kelnerki, która zrobiła to samo.

Uderzyłem łokciem szmaragdową buteleczkę otwierając ją zamaszyście dolewając do piwa znajdującego się w szklance. Wymieszałem wykonując kulisty ruch i wypiłem duszkiem, wydobywając z gardła chrapliwy dźwięk. Wyobrażałem sobie jak chłopaki siedzący dookoła robią to samo uśmiechając się z zadowolenia.

*

Okno samolotu dawało mi widok na piękne światła Seulu. Odprawa nie wypadła z taką łatwością z jaką miałem to nadzieję, nie żeby ktoś mnie zatrzymywał. Dopóki mój kamuflaż w postaci czapki z daszkiem, maseczki, kaptura i ciemnych okularów nie zostały zdjęte przy odprawie nikt nawet, a przynajmniej tak mi się wydawało, nie zwrócił na mnie uwagę. Monbebe* nie miało przecież pojęcia, że jeden z ich oppa wsiada do samolotu. W obecnej sytuacji mogłyby nawet obrzucić mnie jajkami. Ludzie za mną zaczeli szeptać kiedy tylko mój koreańsko-europejski ryj pozbył się przebrania. Służbistka patrzyła na mnie spokojnie, po czym oddała mi paszport i przepuściła dalej.

*
Samolot lądował właśnie na lotnisku Chopina kiedy turbulencje wyrwały mnie z drzemki.
Słodki boże, po pięciu latach znowu w domu.
Zamówiłem ubera i już po chwili siedziałem na siedzeniu przyglądając się jak Warszawa po latach rozrosła się i wypiękniała. Cudownie pusto. Wszędzie tak mało osób, wszędzie tak spokojnie i kolorowo. Pałac Kultury nadal stał, poranne promienie słońca wkradały się i oświetlały materiał piaskowca, z którego budynek był zbudowany. Złote tarasy straciły nieco w moich oczach przy koreańskich centrach handlowych, jednakże rondo onz nadal wyznaczało wszystkie moje eskapady na miasto w nastoletnim wieku.
Wjeżdżając windą w dłoni dzierżyłem jedynie jedną skromną walizkę. Klucze odblokowały zamek magnetyczny wpuszczając mnie do środka. Zatrzasnąłem drzwi, rzucając klucz na blat w sporej kuchni połączonej z salonem, którego cała jedna ściana ukazywała zza szkła widok poranka panoramy miasta. Uchyliłem drzwi sypialni i natychmiast je zamknąłem.
- Cholera. - Zakląłem po nosem. Z pokoju wyskoczyła w niedługim czasie jakaś postać trzymając w dłoni wazon w geście obrony przed "włamywaczem"
- Jin- hoon! - Okrzyk radości rozdarł ciszę apartamentu. Dobrze, że mieszkanie nie miało już więcej sąsiadów, a piętro miałem jedynie dla siebie. Małe, drobne kobiece ciało rzuciło się na mnie tuląc się niczym stęsknione szczenie widzące swojego pana.
- Jak możesz korzystać z mojego mieszkania do bzykania się ty mała wiedźmo! - W odpowiedzi odsunęła się tylko z szaleńczym łobuzerskim uśmiechem, wydęła język i ciągnąc mnie za rękaw udawała słodki ton - Oppa tak za tobą tęskniłam, czemu nic nie mówiłeś, że przylatujesz. Myślałam, że wydajecie w następnym tygodniu nowy album. - Bystre zielone oczy obserwowały mnie spod długich rzęs.
- Nie zmieniaj tematu, bo powiem rodzicom, co tu dzisiaj widziałem.
- Rodzice wiedzą, że przyleciałeś, a mi nic nie powiedziałeś?! - Krzyknęła, po czym jej stopa uderzyła mnie w żebra. - Niezupełnie. - Musiała zauważyć, że na ułamek sekundy przez twarz przeleciał mi smutek, bo spoważniała, stanęła prosto i uważnie mi się przyglądając, wystrzeliła.
- Oppa narozrabiałeś? - W odpowiedzi jedynie ją przytuliłem, stawiając podbródek na jej małej głowie. Wsunąłem nos w te lśniące ciemne włosy i napawałem się ich miękką strukturą.

W tej chwili usłyszeliśmy wymowne chrząknięcie. Na twarzy osobnika malowało się zniesmaczenie. Jedna brew powędrowała mu niebezpiecznie wysoko, tworząc obraz nieco komiczny aniżeli groźny.
- Kurwa wiedziałem, że zdradzisz mnie z jakimś pierdolonym żółtkiem. - Przetarł twarz dłonią i wściekły zniknął w sypialni. Rzuciliśmy do siebie jedynie rozbawione spojrzenia. Kiedy pojawił się, mijając dziewczynę, stanął przede mną i złapał mnie za poły bluzy. Prawdziwy wściekły grecki bóg, w nieco pogniecionej koszuli, z blond loczkami łypał na mnie wyższy o jakieś 2 centymetry.

Wykręciłem się z tego szalonego uścisku i wystawiając go za drzwi, rzuciłem przez ramie.
- Jak chcesz pieprzyć moją siostrę przez resztę życia i to jeszcze w moim mieszkaniu to lepiej przyślij mi list z przeprosinami, albo pokażę ci prawdziwe oblicze azjatyckiej rodzinki ćwoku. - Zanim cokolwiek odpowiedział, drzwi zdążyły się zamknąć, zostawiając go przed windą osłupiałego.

- Czy każdy twój facet musi być takim napakowanym fiutem? Zobaczysz, kiedyś dostanę porządny wpierdol, od któregoś z nich. - Wyszczerzyłem się zmęczony do tej małej lisicy.
W odpowiedzi jedynie się roześmiała, dodając po chwili typowe dla niej stwierdzenie. - Lubię wyrzeźbionych byczków.

- Zamów mi jakieś dobre śniadanie, skoro już tu jesteś i bezcześcisz mi łóżko.

Powitanie w iście polski sposób. Chlebem i solą. Wciąż czekam na chleb. Dziesiąte piętro dawało mi świetny widok, kiedy moje zwłoki leżały na kanapie tuląc do siebie tą małą smarkulę. Z jednej strony cudownie było mieć kogoś przy sobie kiedy nie mogłem zapomnieć o tym całym gównie po drugiej stronie kontynentu azjatyckiego. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku

- Ji-soo - Uniosła się na łokciach, badając mój wyraz twarzy.
- Tym razem naprawdę wszystko spierdoliłem. - Potok łez zaczął wypływać spod moich powiek, a gorzki śmiech targał moim ciałem. - Spierdoliłem wszystko.



====

Dziękuje, że nadal tu ze mną jesteście po tych 6 latach nieobecności. To i inne opowiadania będą kontynuowane. Planuję również wiele innych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyraź swoją opinię.