środa, 14 sierpnia 2013

Dropsy w szkolnej szafce - VI


Deszcz na nowo lunął, a cała słodycz po lodach rozeszła się niczym mgła w letni, chłodny wieczór. Godzina osiemnasta niosła ze sobą ochłodzenie wraz z unoszącym się coraz niżej słońcem. Drzewa szumiały pod wpływem wiatru, tak jak deszcz który poddawał mu się smagając ludzi na ulicach pod różnymi kontami padania. Kropne uderzały o kolorowe parasole wywołując donośne dudnienie. Opady wydawały się nie mieć końca. Niebo stało się szare, przez co ogólny efekt widać było po minach przechodniów. Jedynie kierowcy samochodów wydawali się niewzruszeni nagłą zmianą pogody. Lucas siedział z przymkniętymi oczami podkulając pod siebie nogi i pozwalając aby deszcz skapywał mu na odchyloną do tyłu twarz. Dzięki temu nie było widać przyczyny jego pobytu. Żałował, strasznie żałował swoich wybuchów
. Tylko że najczęściej zdajemy sobie z tego sprawę kiedy jest już za późno. Tak jak teraz kiedy siedział ukryty w starej fontannie, która miała na tyle głęboką zabudowę, że nie było go widać z chodnika w parku który go otaczał. Pomarańczowe ścianki ozdoby publicznej skutecznie go ukrywały. Jednakże kim był by prawdziwy przyjaciel gdyby nie wiedział jak się czuje i zachowa smutny Lucas. Ciemnowłosy otworzył szybko oczy kiedy poczuł nagle że deszcz przestał skapywać mu na twarz.

- Deszcz nie ukryje łez Lu.
Mark stał na skraju pomarańczowego tworzywa pochylony w dół, trzymając w ręku parasol. Właśnie ten, który odciął dopływ złej pogody.
- Skąd wiedziałeś?
- Znam cie. Wiem chodzisz kiedy jest ci źle. Już zapomniałeś, że to ja znalazłem to miejsce?
- Zjadłeś mojego loda?
- Nie.
- Zabierz mnie stąd.
*

Lucas spoglądał do przodu siedząc opatulony dwoma ręcznikami, na dziwny i bardzo niecodzienny obraz. Jechał samochodem wraz z Markiem i jego ojcem, którego mało znał. Rodzic jego przyjaciela był chirurgiem więc żadko bywał w domu. Częściej zdarzało mu się przebywać w klinice na drugim końcu miasta. Po śmierci żony było z nim coraz gorzej. Tej tragicznej historii jednak nie widać było po brunecie, który wyglądał jakby całe to zdarzenie go nie dotknęło. Dziwny widok związany był z obrazem ich dwójki obok siebie, gdzie ich głowy wyglądały praktycznie całkowicie tak samo. Odcień włosów, czy nawet włoski na karku mieli zupełnie takie same. Od przodu jednak widoczny po Marku był wkład genów matki, które złagodziły mu rysy, przez co jego twarz nie wyglądała tak surowo jak u Pana Twerka.

Cisza panowała przez cały czas od kąd byli w samochodzie z wyjątkiem paru pytań o samopoczucie, szkołę i dzisiejszy dzień. Kiedy jechali do góry windą ciszę przerywało tylko odgłos ich oddechów i wypowiedź Marka.

- Mam klucze na wierzchu, otworzę.
 Głośniej zrobiło się dopiero w pokoju blondyna, który zamykając drzwi uśmiechnął się lekko do przyjaciela. Lucas cieszył się że Mark jest znowu blisko, kiedy jasnowłosy wzdychał lekko na myśl że nie osiągnął żadnej przestrzeni między nimi, a zamiast tego sprawił że niższy chłopak znowu jest u niego w mieszkaniu. Tym razem cały mokry i zziębnięty. Stał tak chwilę przypatryjąc się przemoczonym ubraniom które oblepiły dokładnie ciało Lucasa. Myśli stawały się coraz wolniejsze i wydawało mu się że wie już co chce powiedzieć i zrobić. Upewniając się, że drzwi są szczelnie zamknięte, podszedł do Lucasa i odgarniając kosmyki włosów które przykleiły mu się do czoła, ucałował je gorącymi ustami.
- Mark - Doszedł ich głos z salonu.

Blondyn podszedł do drzwi i pociągając za klamkę zniknął za nimi. Swojego ojca zastał w kuchni, który siedząc przy stole na wysokim barowym stołku czytał listy.
- Doszły wczoraj, położyłem ci je w sekretażyku. 
 - Tak, tak. Dziękuję. Jesteście pewnie głodni?
- Nie musisz tato.
- Wystarczy już.
- Co się dzisiaj stało?
- Zmarła mi pacjentka na stole operacyjnym.
- Popełniłeś błąd?
- Nie. Była zbyt słaba.
- Nie martw się.
- Nie będę. Smakował ci łosoś z prażonymi orzechami ?
- Tak.
- Zrobię dzisiaj. Uprzedź Lucasa.
 - Dziękuje. Zrobię jutro śniadanie. 
- A w szkole ?
- W pożądku. Powiedziałem już, że nie będziesz mógł być na wywiadówce.
- Następnym razem mi się uda.
- Wierze ci. Pomóc przy obiedzie?
- Nie. Idź do swojego gościa. Cieszcie się sobą.

Mark w jednej chwili przez ułamek sekundy spoglądając na swoją większą kopię przy stole, która uśmiechnęła się wpatrzona w rachunku, miał wrażenie że jego ojciec wie. Że wie o wszystkim. Jednak uśmiech ten był zbyt delikatny i cichy by cokolwiek znaczył. Młody Twerk był pewny że tym razem jego obserwacja była błędna.


***

Kolejny rozdział Dropsów kochani. Wena mi ostatnio służy, dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam na inne rozdziały.


Wasza D.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, jak super Mark znalazł Lucasa, a ojciec Marka no nie wiem tak jakoś sztywno ich rozmowa brzmiała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją opinię.