środa, 22 lipca 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 005

5. Definicja upokorzenia


„I tak się składa, że członkowie Brygady Inkwizycyjnej MOGĄ odejmować punkty. Tak więc, Granger, odejmuję Gryffindorowi pięć punktów za chamskie wyrażanie się o naszej nowej pani dyrektor... Macmillan, też pięć, bo mi się sprzeciwiasz, Potter, pięć, bo cię nie lubię... Weasley, koszula ci wyłazi, za to też pięć punktów... Och, zapomniałem, ty, Granger, jesteś szlamą, więc za to dziesięć...” 
Czas kiedy Draco był przy słodkiej władzy mijały mu bardzo płynie, gładko i szybko. Brygada inkwizycyjna była dla niego niczym zabawa w boga dla zwykłych śmiertelników. W dniu kiedy bracia Wesley spłatali figla odpalając fajerwerki na korytarzach Hogwartu zaraz przy ścianie zakazów i nakazów powieszonych przez tą różową landrynkę, miał być jednym z ostatnich radosnych dni dla gryfonów.

Ślizgon od rana wpatrywał się w Harrego Pottera, nie starał się być przy tym nawet dyskretny wierząc, że właśnie znalazł coś na niego i tym razem jego wróg już mu się nie wywinie spod jarzma "sprawiedliwości".
Snape siedzący w głównej sali zniesmaczony obserwował rysujący się przed nim obrazek. Rysujący się przed nim obrazek mógł spowodować jedynie kłopoty dla nich wszystkich. Głupota jego najwybitniejszego ucznia powodowała w nim głęboki niesmak. Zamieszał czarną jak smoła małą kawę bez chociażby grama cukru i sączył ją swymi cienkimi jak linia ustami chowając za porcelaną wygięty grymas żałości. Nikogo ta mina by jednak nie zdziwiła. Do tej pory raczej nikt nie widział Severusa z uśmiechem.

Harry ulotnił się z wielkiej sali w chwilę po podwieczorku, albo nawet jeszcze podczas. Dracon podążał za nim ukrywając się w mroku filarów. Zdziwił się jednak kiedy Potter wszedł do biblioteki zatrzymując się niedaleko działu ksiąg zakazanych. Kiedy zniknął mu za regałem zakradł się jeszcze bliżej starając dojrzeć co właściwie tam robi. Zanim jednak zobaczył cokolwiek wielkie, ciężkie tomisko zderzyło się z jego facjatą. Upuścił różdżkę zaskoczony tym nagłym atakiem. Jego ciało posadziło z hukiem jego wielmożny tyłek na podłodze. Głowa jeszcze chwilę kręciła mu się w umyśle dookoła orbity.

- Czego mnie śledzisz tleniona fretko? - Słowa złotego chłopca, nie brzmiały ani przyjacielsko, ani ostrzegawczo.

Zasadniczo Harry dokładnie wiedział, że blondyn go śledzi i wymyślił plan jak dać mu nauczkę. Ponadto ciężko było nie zauważyć jakie członek Slytherinu ma zamiary na dzisiejszy wieczór po tym jak od pojawienia się na śniadaniu wpatrywał się w niego jak zaklęty od czasu do czasu ukazując swój przebiegły uśmieszek. Harry miał dość brygady inkwizycyjnej bardziej niż ktokolwiek inny, właśnie dzięki nim Dumbledor musiał zrezygnować z pozycji dyrektora w Hogwarcie. Po części brązowowłosy czuł się winny, jakoby to on zesłał taki los na dyrektora organizując spotkania gwardii.

- Wiem, że spiskujesz Potter, dowiodę tego i wylecisz razem ze swoją szlamowatą przyjaciółką i tym nędznym Wesley'em. - Wypluł cedząc słowa.

- Jedyne czego dowiedziesz to tego, że jesteś idiotą. - Uśmiech wypłynął mu na usta, a zielone oczy błyszczały oświetlane przez magiczne płomienie z pochodni.

- Daj mi znać jak spotkasz Dumbledora na zewnątrz w jakiejś spelunie. Pewnie staruch topi smutki w dyniowym piwie swej niekompetencji. - I te oto słowa dotknęły gryfona bo podszedł do Dracona zamaszyści gdy ten wstał próbując sięgnąć po różdżkę. Przybił go do ściany i spoliczkował.  Draco otworzył szerzej oczy upokorzony. Zacisnął usta w cienką kreskę, zmarszczył nienawistnie brwi i ściskając dłoń w pięść, uderzył Pottera w szczękę.
Oszołomiony odskoczył i złapał się za brodę. Szczypiąca gorąc rozlała się po kąciku wargi skapując na podłogę. Na dłoni sprawdzającej co się właśnie wydarzyło ujrzał krew.

- Zabolało Potter?

- Nie. Za to boli mnie patrzenie na twój podły, szkaradny ryj.

Przekomarzali się tak jeszcze ze sobą w bibliotece, do czasu gdy Dracon nie trzasnął głową Pottera o regał. Odskoczył od niego kiedy na jego dłonie trysnęła krew przeciwnika. Patrzył jakby przestraszony nie widząc gdzie wytrzeć szkarłat. W momencie kiedy odnalazł wzrokiem leżącą na podłodze różdżkę, którą uprzednio upuścił Potter zablokował jego ruch mierząc w niego. Stopą odsunął drewniany przedmiot.

- Jesteś tak naprawdę zgniły w środku, że nie potrafisz być lepszym od swojego ojca?

- Co ty wiesz Potter o moim ojcu i o mnie? - Uśmiechnął się odzyskując zjadliwą pewność siebie po tym jak krew z jego dłoni schował w zaciśniętych pięściach. - Ty nawet nie wiesz czym jest rodzina. Twoi plugawi rodzice byli za słabi, a mugolaki mają cię za nic. Nikt cię nie chce. Nie pouczaj mnie moralnie. - Brunet pozostał niewzruszony docinkami, które słyszał od niego od pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Tak długo jak przewodził gwardii Dumbledora i czuł się potrzebny, jego siła nie zagaśnie.

- A kto jest twoją rodziną? Ojciec, dla którego nigdy nie będziesz wystarczająco dobry? Może i nie mam nikogo z rodziny, ale nigdy nie jestem sam Malfoy. Nie muszę nikomu zaimponować, nie muszę być kimś kim nie jestem żebym mógł wieczorem zasnąć.

- Zamknij się.

- Przestań być taki głupi, wszyscy w Hogwarcie cie nienawidzą.

- Nie zależy mi na ich sympatii. Jestem częścią brygady inkwizycyjnej. - Rzekł dumnie, unosząc brwi w geście zadowolenia i wygranej potyczki słownej. Jako potwierdzenie na jego szacie zalśniła w blasku ognia odznaka w kształcie litery "I". Srebrny emblemat wyglądał w rzeczy samej imponująco. Jednakże tylko nieliczni chcieli ją nosić. Ci którzy gotowi byli sprzedać przyjaciół za odrobinę przekonań i złudnej ideologii.

- Nigdy go nie zadowolisz, ani ojca ani Voldemorta. Znajdź sobie lepszy powód do życia Draco. - W pomieszczeniu pojawiło się jakoby współczucie? Blondyn nie mógł się nad tym zastanowić, bo Harry wypowiedział zaklęcie, po którym Dracon został całkowicie nagi stojąc po środku pustej biblioteki.

- Wybacz Malfoy, ale nie mogę pozwolić sobie na to żebyś mi dzisiaj przeszkadzał. - Puścił do niego oczko mierząc jego ciało, które chłopak starał się zasłonić rękami. - A to podrzucę Ci gdzieś przy wejściu do lochów. - Wskazał podnosząc jego różdżkę. - Miłego wieczora. - Uśmiechając się zniknął za masywnymi drzwiami pomieszczenia pozostawiając za sobą całego czerwonego blondyna.

Purpura na jego twarzy mogła oznaczać zawstydzenie, albo wściekłość. Pomijając przyczyny, jasna skóra kontrastowała z czerwienią sprawiając, że chłopak wyglądał bardzo uroczo i ponętnie. Szata, którą Harry zabrał nie była oczywiście problemem, w dormitorium w szafie wisiała druga. Prawdziwą zmorą był powrót do owego pomieszczenia. Ani Crab ani Goyle raczej nie przychodzą do biblioteki. Prędzej spotka Granger, niż któregoś z nich.

Wystawienie swojego nagiego ciała na ekspozycje w Hogwarcie dla blondyna było niczym śmierć społeczna. Gdy on zastanawiał się jak wydostać się z biblioteki i nie nadszarpnąć swojej opinii Potter biegł trzymając jego szaty i różdżkę w dłoniach zawinięte w pelerynę niewidkę. Nie zastanawiał się jak głupio i irracjonalnie może wyglądać niosąc "nic", bardziej zależało mu na tym aby nikt nie wiedział czym jest owe "nic".

- Harry czy ty masz szaty Slytherinu? - Dopytywał Ron patrząc na przyjaciela podejrzliwie.

- Aaa.. to. Nie pytaj to część planu. - Uśmiech wykwitł mu na ustach na samą myśl o sytuacji dzięki której wszedł w posiadanie szaty Draco.

- Dlaczego nikt nas nie próbował nakryć tym razem. Znalezienie pokoju życzeń tym razem było zbyt łatwe, coś mi tu śmierdzi. - Gdybała rudowłosa.

- Wszystko w porządku Hermiona, zająłem się brygadą inkwizycji.

- Właśnie z tego powodu masz rozwaloną wargę i głowę? Zabiłeś kogoś z brygady inkwizycyjnej? - Samo pytanie wywołało na jego twarzy uśmiech. Przez chwilę nawet dało się słyszeć krótki chichot.

- Nie, jasne że nie. A to to nic, wpadłem na starego znajomego. - Wyszczerzył się do dziewczyny poklepując ją po ramieniu uspokajająco. - Kiedy to się skończy, wszyscy będziemy się z tego śmiać.

Kiedy Harry zmierzał właśnie pod peleryną niewidką aby podrzucić rzeczy Malfoy'a do lochów usłyszał rozmowę prefekta ze Snape'm.

- Panicz Malfoy w dalszym ciągu nie wrócił do dormitorium. Nie chciałem pana profesora osobiście tym kłopotać, ale wydawało mi się.. - Nie zdążył dokończyć bo Snape mu przerwał wchodząc w słowo.

- W istocie pan Malfoy jeszcze dla mnie nad czymś pracuje.

W głowie Harry'ego pojawiła się myśl z szybkością błyskawicy.

- Wingardium Leviosa. - Wyszeptał a szaty powoli zaczęły szybować w powietrzu. Sam twórca pozostawał jednak w ukryciu. Draco podniósł wzrok ukryty do tej pory w ramionach. Zamglone oczy spoczęły na materiale, po który natychmiast sięgnął.

- Wiem, że tu jesteś. Napatrzyłeś się już? - Harry nie zamierzał mu jednak odpowiadać. Kiedy tylko zobaczył na twarzy blondyna łzy upokorzenia, które przypuszczalnie ronił do tej pory przez parę godzin nie było mu do śmiechu, ani do złośliwości. Czy tak wygląda człowiek, który ma zostać przyszłym bezwzględnym śmierciorzercą? Jego myśli zostały zbite z pantałyku, kiedy nagle z cienia wyłoniła się postać.

- Nie sądziłem, że mnie zauważyłeś. Nie bardzo rozumiem co robisz w bibliotece o tak późnej porze praktycznie nago. - Uniósł brew wymownie, kiedy blondyn zdążył założyć bieliznę.

- Zabini to nie twój interes, a ty co tutaj robisz? - W odpowiedzi otrzymał uśmieszek.

- Mam dla ciebie ciekawą propozycję. - Czarnoskóry, przystojny chłopak zbliżył się do Malfoya jeszcze bliżej, przez co Malfoy cofnął się o krok spotykając plecami z zimnem szkolnego muru. Czekoladowa skóra dłoni Blaise'a dotknęła różowiutkiego sutka blondyna, jednocześnie drugą chwytając jego przyrodzenie. Malfoy jęknął mimowolnie.

- Tego chcesz? - Wysapał kiedy usta Zabiniego uwolniły jego własne od namiętnego pocałunku.

- Tak, pragnę cię Draco. Przez twoje wspaniałe ciało, fiut właśnie rozsadza mi spodnie.


***

Rozdział się podobał? A może masz jakieś dygrysje? Skomentuj, chętnie odpiszę. 


środa, 1 lipca 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 004


4. Złoty chłopiec


 "To, co się wtedy roztrzaskało, było tylko zapisem przepowiedni przechowywanym w Departamencie Tajemnic. Ale przepowiednia została wygłoszona przed kimś i ta osoba wciąż ma sposób, by ją sobie dokładnie przypomnieć." 


Omdlał, a ja poczułem głębokie poczucie winy. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mi się nie zapanować nad sobą w pracy. Nikt jednakże do tej pory nie próbował dobrać mi się do tyłka i spuścić się na spodnie.
 Kiedy nieco ochłonąłem upewniłem się, że Draconowi nic nie dolega oprócz psychicznego wyczerpania i jego życiu nic nie zagraża. Zgarnąłem go na łóżko nieco delikatniej niż przeciętny wór z kartoflami, sam siadając na podłodze, oparty o wyżej wspomniany mebel. Zacząłem się zastanawiać o ironio losu, cóż to się w przeciągu tego tygodnia wydarzyło. Ginny nałożyła na mnie zaklęcie namierzające, wyrzuciła mi komórkę i zrobiła cholerną awanturę. Któż by pomyślał, że po ośmiu latach nadal będę miał takie powodzenie. Od czasu kiedy Kraucz junior wrzucił moje imię do czary ognia młode dziewczęta zaczęły zwracać uwagę na moje o zgrozo samobójczo - bohaterskie czyny. Bycie aurorem w ministerstwie jedynie pogorszyło sprawę. Cierpiało na tym moje małżeństwo. Ginny Wesley, którą poślubiłem była straszną zazdrośnicą. Miało to w sobie wiele uroku. Zawsze chodziła wokół mnie wypachniona, odstawiona i troskliwie, aczkolwiek zaborczo dobierała mi ubrania pod szatę do pracy, myśląc że cokolwiek spod niej widać. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Przetarłem oczy dłonią zdejmując okulary. Muszę kupić nowe soczewki. Te wczorajsze wyschły bo zostawiłem je na oczach, a później oczywiście wypadły na podłogę. O ironio losu. Potarłem kark i oczyszczając Dracona z ziemi która wkradła się nie wiadomo skąd na jego bose stopy, kolana i dłonie, zaklęciem
- Tergeo - wyszeptałem, a jego ciało na nowo stało się czyste. - Gdzie się podziewałeś w ciemną noc o tej porze.
Wstałem z miejsca i przeciągając zamierzałem wrócić do domu. Potarłem jeszcze kulę leżącą na nocnej szafce, którą kolokwialnie mówiąc ukradłem z departamentu tajemnic. Kiedy ją rozbiłem jak do sali przepowiedni wpadli śmierciożercy już nigdy nie chciała ujawnić prawdy. Poskładałem ją zaklęciem, na pamiątkę. Jest niegroźna, przypomina mi jednak przeszłość..

Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli. 

A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, 

będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się,

 gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...


*
Deportowałem się prosto do domu czując, że jeszcze chwila i zasnę na stojąco. Kiedy otworzyłem drzwi kluczem, zegar w korytarzu wskazywał trzecią rano. Alkohol już dawno ulotnił się z krwiobiegu, głowa jednak nieznacznie sprawiała uczucie dyskomfortu. Wypiłem w kuchni szklankę wody, kiedy światło zapaliło się gwałtownie. We framudze stanęła Ginny Wesley, z założonymi rękami spojrzała wymownie na swojego męża.
- Na boga, wiesz która jest godzina? I nie mów mi, że zasiedziałeś się w ministerstwie bo nie uwierzę. - W istocie, nie zasiedziałem się w ministerstwie. Kiedy próbowałem się wytłumaczyć, nie mówiąc tajnych informacji z pracy przy okazji kobieta, odwróciła się jedynie na pięcie machając zniechęcona ręką. - Oh daruj sobie, tą woń alkoholu czuć już na piętrze. - Nie miałem nic do dodania, westchnąłem kiedy zniknęła wchodząc po schodach.
*
Kiedy wyszedłem z pod prysznica usłyszałem szmer na korytarzu, pochodzący z góry domu. Po schodach sfrunęła kołdra, z piżamą i wylądowała niezgrabnie na kanapie. Była to jednoznaczna i dosadna informacja, że żona nie zamierza mnie dzisiaj wpuścić do sypialni. Złościła się ostatnio coraz częściej, a ja zastanawiałem się co z tym zrobić. Ułożyłem się na kanapie spoglądając na stopy nie mieszczące się na meblu. Podkurczyłem kolana i przekręcając się na bok wpatrywałem się w stary, masywny kominek. - Lacarnum Inflamari - Zaledwie parę ogników zaczęło skakać po ułożonym za szklaną szybą belkach drewna. Niedługo po tym, znużony i ukojony zasnąłem.
*
Obudziło mnie twarde lądowanie na podłodze. Ogień już dawno zniknął nie spalając drewna. Przeciągnąłem się wchodząc do kuchni, włączyłem ekspres i za pomocą zaklęcia wyczarowałem z szafki kubek, który wylądował pod dozownikiem. W tym samym momencie ekspres zaczął skrzypieć, sapać i wypluwać czarną jak smoła ciecz. Udałem się schodami na piętro, gdzie znajdowała się nasza sypialnia. Wchodząc do pomieszczenia pierwszym co zobaczyłem był wypięty tyłek Ginny, który nie zakrywała kołdra. Owy materiał zamiast tego leżał połowicznie na podłodze i jej głowie. Uśmiech wykwitł na mojej zmęczonej twarzy, rozkoszny widok. Rozkoszny, pomyślałem i natychmiast ruszyłem naprawić zastałą anomalię. Ujrzałem jej spokojną twarz i zdałem sobie sprawę, że taką rudowłosą właśnie pokochałem. Nieśmiałą, czerwieniącą się na mój widok. A jednocześnie świadomą, czego ode mnie chce. Kiedy wcisnęła mi na palec obrączkę, wiedziałem że to jej zaciekły uśmiech chcę oglądać przez resztę swojego życia. Odgarnąłem, opadające pukle włosów z twarzy i schyliłem się skraść z tej brzoskwiniowej twarzy całus, kiedy to zachłanna dłoń pociągnęła mnie na łóżko. Wtuliła się we mnie oddychając w moją szyję. Westchnąłem czując, że w piżamie zaczyna robić mi się ciasno. Pachniała anyżem i wanilią. Zapewne upiekła wczoraj swoje popisowe ciasteczka, których nienawidziłem. Jadłem je jednak za każdym razem bardzo gorliwie, nie chcąc sprawić jej przykrości. Ale jak boga kocham jeśli wczoraj też zrobiła podwójną porcję, pozbędę się ciastek zaklęciem wyparowującym. Albo zgładzę samego siebie. Skradłem całus z tych ładnie wyrzeźbionych różowych usteczek. Skradłem kolejne dwa, wzdychając z narastającego pożądania. Nie byłem dla niej dobrym mężem. Potarłem kciukiem delikatne policzki, następnie powieki, opuchnięte zapewne od płaczu. Zamiast pić z Malfoyem powinienem do niej wrócić wcześniej. Cały tydzień nadrabiałem zaległe sprawy papierkowe w ministerstwie, kiedy wracałem za każdym razem robiła niezadowoloną minę i mówiła, że dzwoniła do Rona, który zawsze wraca do domu o normalnej godzinie. Tak Ron też został aurorem, jesteśmy jednak w innych departamentach, więc mój drogi szwagier może wrócić do Hermiony ku jej niezadowoleniu znacznie wcześniej niż ja. W głowie odtworzył mi się jej głos kiedyś w odwiedzinach zasłyszany.
  Harry, Ron to chyba wcale nie pracuje w ministerstwie, czemu wraca do domu tak wcześnie? Ten obibok nie dość, że wraca wcześniej niż ja, nawet palcem nie kiwnie w domu dasz wiarę. Ginny mówiła, że wracasz po nocy. A ten wraca i cały dzień leży na kanapie. Pewnie wam ciężko jak widujecie się tak rzadko. 

Raz jeszcze skradłem całusa, po czym już śmielej wślizgnąłem się językiem do środka. Ginny tylko coś mruknęła i nieco się odsunęła. Ułożyłem się obok na łóżku, dłonią wślizgując się między poły satynowego szlafroka. Palcami wyczułem materiał szortów, który zręcznie odsunąłem docierając do strategicznej strefy partnerki. Starałem się ją pobudzić pocierając palcem wejście, co po chwili zaczęło przynosić delikatny skutek, bo dziewczyna zaczęła ciężej oddychać. Wzdychnąłem czując jak bardzo twardy i spragniony jestem. Wsunąłem palec głębiej, zanurzając się w niej. Była ciepła i lepka. Zacząłem poruszać palcem już śmielej wydobywając z jej gardła cichutki jęk. Przez chwilę przestałem, wysuwając palec czując jak jej soki wypływają na udo. Wyjąłem go tylko po to by za chwilę dołączyć drugi. Pobudzałem ją mocniej, chcąc obudzić jak najszybciej. W przeciwnym razie chyba skończę w gaciach.

Wsunąłem język w te słodkie wargi, które oddały francuski pocałunek. Przerywając połączenie jedynie na wydanie z siebie sapnięcia. Napotkałem przed sobą brąz jej pięknych głębokich oczu. Malowało się w nich z pewnością pożądanie. Po chwili jednak zmarszczyła brwi, jakby w tym momencie dopadła jej umysł rzeczywistość. Nie zważając na narastającą falę złości z jej strony korzystając z chwilowego rozkojarzenia spowodowanego pracą moich palców, wysunąłem je z niej zastępując czymś znacznie większym i dłuższym. Westchnąłem czując jak otacza mnie to cudowne gorąco. Jęknęła głośno kiedy wszedłem i natychmiast starała się mnie z siebie zrzucić. Przytuliłem ją mocno, mając nadzieję że chwila uniesienia zaćmi jej wczorajszy żal. Nakryłem jej usta swoimi, całując żarliwie. Pieściłem jej szyję językiem, ssąc i przygryzając delikatnie i po chwili jej stalowy uścisk na moim karku zelżał. Rozchyliłem poły szlafroka odkrywając, że pod nie ma żadnej koszulki. Moim oczom ukazały się dwie zgrabne piersi, które natychmiast zacząłem otaczać troskliwymi pieszczotami. Wtórowały im coraz szybsze ruchy moich bioder spotykających się z jej łonem. Pojękiwała cichutko, na twarzy wypełzł ten słodki rumieniec, który zawsze się tam znajdował kiedy ją brałem w ten sposób. Poruszałem się coraz szybciej, zmieniając pchnięcia, próbując odnaleźć te niosące spełnienie.

       Przymknąłem oczy wyobrażając sobie jak kochamy się przed oknem, jak posuwam ją kiedy rozmawia przez telefon, albo w ministerstwie kiedy przyszła przynieść mi lunch. Posapywania w pokoju rozdziera jej głośny jęk i już czuję, jak zaciska swoje mięśnie kegla na moim przyrodzeniu zakleszczając go prawie boleśnie. Zakładam sobie jej uda na ramiona, pogłębiając penetrację. Poruszam się coraz szybciej z ciałem całym zroszonym potem. Przymykam oczy starając skupić się na chwili orgazmu, który nie nadchodzi. Jeszcze parę niedokończonych ruchów i obracam jej ciało gwałtownie na brzuch. Wchodzę w nią cały do końca. Jęczę przy tym gardłowo i ściskając jej pośladki uderzam głośno jądrami o jej ciało. Napieram niczym imadło, a przed oczami mam jej zgrane kształty. Chwytam jej włosy i zmuszam żeby odchyliła nieco głowę do tyłu. Szarpnęła się lekko niezadowolona z braku mojej delikatności. Parę kolejnych pchnięć i zaciskam palce na wezgłowiu łóżka czując jak wszystkie moje mięśnie spinają się jednocześnie. Dochodzę dysząc i opadając na jej plecy. Jeszcze chwilę czuję dreszcze opuszczające moje ciało. Zerkam na zegarek - Dochodzi siódma rano. Godzinna stymulacja, żeby dojść. Harry starzejesz się. Całuję jej plecy starając się załagodzić sytuację.

 Kładę się obok. Odwraca się do mnie z zawstydzonym spojrzeniem.
- Już nasycony? Ty cholerny perwersie - Pyta mnie bezceremonialnie. Wiem o co się złości. Nie lubi kiedy ją tak szarpię. Moja żona najchętniej by chciała żebym kończył w tym samym momencie co ona i gładził jej ciało z czułością i romantyzmem. Zamiast odpowiedzi, składam na jej ustach najbardziej czuły pocałunek na jaki mnie stać. Topnieje w moich ramionach.
- Pośpijmy do ósmej. - Wiem, że nie mogę spełnić jej prośby. Zamiast tego utulam ją i rzucam bezdźwięcznie somnus, po chwili Ginny już smacznie śpi.

Wymykam się z małżeńskiego łoża na balkon. Spod parapetu wyjmuję ukrytego na chwilę jak te papierosa.

- Lacarnum Inflamari - Zaciągam się mocno, rozkoszując się gorzkim smakiem dymu. Stopy marzną mi na kafelkach pokrywających podłogę balkonu. Lato jest z roku na rok coraz zimniejsze z rana.



****


Książe Slytherinu powraca w lekko hetero wersji, jedynie na potrzeby związku małżeńskiego Harrego. Zapraszam was do komentowania i śledzenia reszty moich opowiadań.

Wasza D.