piątek, 12 marca 2021

Dove Stai Andando? - 5 - Włoskie wybryki (reaktywacja)



"Dove Stai Andando - z włoskiego - Dokąd zmierzam"

 

 Lotnisko okazało się nieznośnie głośne. Miałem wrażenie, że słyszę własne mruganie. Lot obsługiwały linie Air Canada. Wybiła godzina 10, kiedy Dolores kolejny raz zapytała się, czy zabrałem ze sobą paszport. Stałem na nogach, smagany takim srogim kacem połączonym ze zjazdem po narkotykach, że gdyby własna babcia mnie teraz widziała, nie wierzyła by że to ciało nadal jest żywe. 

A kiedy siedziałem już przy malutkim oknie spoglądając na oddalające się ziemie mojej kochanej Ameryki, zdradliwe łzy pojawiły się pod powiekami, które zapobiegawczo zamknąłem. Zostawiłem za swoimi plecami ludzi, których kocham. Czułem się jak niewolnik sprzedany do Chin. Lot miał potrwać szesnaście godzin. Pierwsza przesiadka za niecałe osiem godzin w Montrealu. I pomyśleć, że nigdy nie byłem w Kanadzie. Taka okazja, z takich przykrych pobudek. Po tym już tylko trzy godziny na przesiadkę i Port Lotniczy Rzym - Fiumicino o godzinie szóstej rano następnego dnia. W tej chwili nienawidziłem swojego życia. Odpłynąłem zanurzając się we wspomnienia dzisiejszych wydarzeń z rana.

 W pościeli obok mnie zauważyłem nagą Amy. Taka nowina po obudzeniu mogła by wprawić mnie w bardzo dobry nastrój gdyby nie fakt, że zamiast ją przytulić czy po prostu obserwować, rzygałem jak kot. W życiu nie miałem tak okropnego kaca jak wtedy. Musiałem obudzić ją tymi cudownymi dźwiękami z łazienki bo przyszła do mnie. Niestety była już w pełni ubrana. Pogłaskała mnie po ramionach. 

- Mam nadzieję, że podobał ci się prezent pożegnalny ode mnie. - W swej wypowiedzi była niesamowicie słodka. Nie dane mi było jednak jej odpowiedzieć bo kolejna fala nadeszła i zablokowała mi możliwość komunikowania się. Zamiast tego wystawiłem w górę tylko kciuka. W duszy jednak płakałem, że Amy oddała mi swój pierwszy raz, a ja nic z tego nie pamiętam. Krzyczeć mi się chciało na myśl o tym żeby jej powiedzieć. Postanowiłem zachować to w sekrecie. Nie raniąc jej delikatnej duszy. Nie ważne jak, wrócę do niej i przeżyjemy nieskończoną ilość doznań, razem. Taką miałem wtedy nadzieję, a raczej wiarę w swoją nieomylność. 

Otworzyłem oczy. Nie wiedziałem kiedy zasnąłem myśląc o dzisiejszym poranku. Zza ciemnym oknem widziałem już jedynie maluteńkie światełka. Sprawdziłem zegarek założony na nadgarstku. Już prawie dwudziesta. Znaczy się niedługo lądowanie. Rozmasowałem ścierpły kark. Pani stewardesa, przyniosła na moją prośbę butelkę wody mineralnej. Wypiłem prawie całą. 

- Przespałeś obiad, zjedz coś. Nie wiem co wczoraj brałeś.. - Tu Dolores zatrzymała się, zmarszczyła brwi karcąc mnie wzrokiem i kontynuowała. - Jednakże lepiej gdybyś się wzmocnił, po tych ekscesach. Podawali poutine, kanadyjskie typowe danie z frytek. Powinno ci posmakować, chcesz?

Kiwnąłem jedynie głową, na znak zgody. To już nie czas na buntowanie. Szczególnie, że żołądek burczał mi na cały samolot. 
- Dobre, jak to nazwałaś? - Mówiłem opychając się jak dzikie zwierzę w porze karmienia.

- Poutine. Frytki z serem i sos pieczeniowy. To danie pochodzi z prowincji Quebec. 

- Pycha! Lepsze niż mac and cheese. - Nie muszę chyba wspominać jak bardzo naród amerykański kocha frytki. Tłusty, ciężki, pieczeniowy sos skapnął mi po brodzie. Wytarłem się energicznie serwetką. A wtedy w moim gardle pojawiła się gula, zbliżającego się szlochu. Wystrzeliłem do toalety jak oparzony. 

Klęcząc przed muszlą wymiotowałem niestrawionymi frytkami. Po policzkach leciały mi łzy, kiedy z nosa zaczęły kapać inne ciecze, wydobywane z ciała. Łkałem, nie mogąc się uspokoić. Zaciskałem pięści, aż bielały mi knykcie. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Ocucił mnie komunikat, że zbliżamy się do lądowania i prośba o zapięcie pasów. Opłukałem twarz w lustrzę. Oczy były czerwone i opuchnięte. Wyglądałem jeszcze żałośniej niż na kacu i zjeździe narkotykowym. 

Przesiadka i kolejny lot okazał się równie szybki co pierwszy. Odpłynąłem od momentu kiedy samolot wypoziomował lot po wniesieniu się, a obudziłem niedługo przed lądowaniem. Było już jasno i słonecznie. Po odprawie Dolores pociągnęła mnie za rękaw, mając pewność, że nigdzie jej nie ucieknę. Już teraz było mi wszystko jedno. Patrzyłem na podłogę po której kroczyłem szeroko, obok jej szybkich, lecz krótkich kroków. Przystanęła i nawet wtedy nie uniosłem wzroku. Wpakowała nas do taksówki, ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Wyjrzałem zza okno, śledząc wzrokiem stare, dziwne budynki. Zupełnie jakbym cofnął się do antyku. Nie mogłem znaleźć wzrokiem żadnego wysokiego, przeszklonego skyscraper'a. Do kitu. Założyłem słuchawki na uszy wyjęte z plecaka i zakładając kaptur na głowę, zanurzyłem się w słodkich bitach Amerykańskiego rapu. Lil Wayne, w tym momencie koił moje zszargane nerwy. Prawie przysypiałem ponownie, kiedy kierowca zatrzymał pojazd. Dolores była tak urocza, że szturchnęła mnie silnie w bok, nie bawiąc się w uprzejmości. 

Wysiedliśmy przed rządem kamieniczek i staro wyglądających budynków. W Ameryce utrzymywała mnie babcia, mieliśmy mały domek na przedmieściach, ale był to dom. Mam teraz zamieszkać w tym rozpadającym się czymś? 

- Jesteś pewna, że ich stać, żeby wykarmić kolejną gębę? Zabierz mnie stąd. - Powiedziałem jeszcze błagalnie, zanim wepchnęła mnie do budynku. 

W środku bydynek był odrestaurowany, marmurki na podłodze, klasa sama w sobie. Nie moje klimaty, ale chociaż nie biegały tam szczury. Kiedy podeszliśmy do recepcji która się tam znajdowała, usłyszałem dźwięk windy i melodyjny męski głos. Zobaczyłem zza okularów słonecznych włochate, opalone stopy, włożone w klapki? 

- Siniora Dolores?

- Pan Luca? - Głos kobiety wyjątkowo się ożywił.

- Si, si, De Luca - Poprawił ją mężczyzna.

Skrzyżowałem ręce, lekceważąco odwracając się w stronę ściany. Włączyłem głośniej muzykę, nie chcąc ich słuchać i tego głupiego włoskiego akcentu. Coś chyba do mnie mówili bo czułem na sobie ich wzrok. Zostałem wepchnięty do windy. Usadowiłem się na samym tyle nie chcąc wchodzić w żadne interakcje. Stałem twarzą do lustra, pozwalając im spoglądać na moje plecy. W pewnym momencie spojrzałem w odbicie i zobaczyłem, że mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach patrzy na mnie, rozmawiając z kobietą. Dolores próbowała ściągnąć mi kaptur, ale po sekundzie już naciągnąłem go z powrotem. Wysiedliśmy bardzo szybko. Mężczyzna otworzył drzwi. Byliśmy na najwyższym piętrze, ale widząc po wysokości z okna na klatce schodowej, wnioskuję żę nie byliśmy wyżej niż na piątym piętrze. Co za bieda. Ziewnąłem i tak szybko jak zamknąłem usta, tak szybko je otworzyłem, widząc wnętrze mieszkania. Weszliśmy do mieszkania, które było najbardziej wypasionym penthous'em jaki dane mi było widzieć w czasopismach w Ameryce. Otwarta przestrzeń salonu składał się na cały nasz mały domek w Los Angeles. Już nie wspominając o wyposażeniu, które było równie luksusowe. 

Zsunąłem okulary, rozkoszując się widokiem. W salonie były piękne, ogromne okna wpuszczające poranne słońce. Dolores podeszła do mnie i ściągnęła mi z uszu słuchawki. 

- Shit.. - zareagowałem oburzony za co dostałem od niej po głowie. 

- To jest Joshua, a to - Zwróciła się do ludzi stojących niedaleko nas - To są państwo De Luca. Pan Giuseppe, jest dalekim kuzynem twojego taty. 

- Fuck co? - Wrzasnąłem trochę głośniej niż zamierzałem. Zmierzyłem ich wzrokiem, pełnym pogardy i wściekłości. Ze słuchawek dało się słyszeć kolejne zwrotki Eminema z kawałka "Fall", które wyciągnięte z uszu dzieliły się swoim dźwiękiem z otoczeniem. 

- Buongiorno, miło nam cię poznać - Powiedziała do mnie kobieta, uśmiechając się niepewnie, ale ciepło. - Pewnie jesteś zmęczony po tak długim locie. Nie będziemy cię niczym kłopotać o tak wczesnej godzinie. Może pokażę ci, gdzie od dzisiaj będzie twój pokój? 

Zaproponowała, a mi nogi wrosły w ziemię. Ani drgnąłem mierząc ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Nasunąłem jedynie okulary z powrotem na nos. Wtedy do kuchni wszedł wysoki chłopak z włosami ułożonymi na żel do góry. Ubrany w niebieską zwiewną koszulę i eleganckie białe szorty z przeplotem. Odstrzelony niczym model z magazynu i przez małą chwilę poczułem się źle w mojej szarej luźnej bluzie. 

- Mamma, dove hai messo la mia uniforme? Mamo, gdzie położyłaś mój mundurek?- Zadał pytanie, unosząc wzrok i zatrzymując się lekko oszołomiony? Wyszedł z głębi mieszkania, robiąc wejście smoka.

- Ciao, sono felice di conoscerti. Witaj, miło cię poznać - Zwrócił się do mnie podchodząc i całując mnie w jeden policzek, kiedy spróbował zrobić to drugi raz po drugiej stronie odepchnąłem go patrząc wściekle. A on lustrując mnie od stóp do głów uraczył mnie uśmiechem, ale dojrzałem w nim coś wyjątkowo podłego. 

- Powaliło cię pedale? 

Moje stwierdzenie wywołało ogólny niesmak w towarzystwie, nie wiedziałem czy ten mały zboczeniec mnie zrozumiał, ale jego rodzice na pewno. Chyba wcale nie mówił po angielsku bo zwrócił się do rodziców po włosku jakby wcale nie wzruszony określeniem którym go obrzuciłem i zniknął tak szybko jak się pojawił. Westchnąłem, siadając zrezygnowany na kanapie tyłem do reszty. Pozwólcie wrócić mi do Ameryki...




Reaktywacja opowiadania które skradło niegdyś wasze serduszka. Wymiana kulturowa i poglądowa. Podróż Josha, jest też moją podróżą. A żeby wam nieco ją przybliżyć wrzucam parę zdjęć poglądowych abyście mogli zobaczyć to co ja sobie wyobrażam w spisie rozdziałów pod nagłówkiem bloga. A zatem Godere - czyli delektujcie się!

Reszta rozdziałów będzie betowana i pisana od początku więc nie zrażajcie się, jako nastolatka (bo tyle miałam lat pisząc początkowe rozdziały) nie miałam porządnej składni zdania, ani ogłady. 





piątek, 5 marca 2021

Zwą mnie księciem Slytherinu - 007



7. Myślodsiewnia


"Odsiewa się po prostu nadmiar myśli z umysłu, strząsa do tego zbiornika i bada je w wolnym czasie. Łatwiej jest dostrzec ich ukryty sens i powiązania, kiedy są w tej postaci".


Jedna myśl bardzo nie dawała mi spokoju. Stąd też moje kroki skierowały się do łazienki, gdzie za pomocą różdżki wyczarowałem zwierciadło, wysuwające się zza tego normalnego, o którym wiedziała Ginny. Dzierżąc różdżkę w dłoni, wyjąłem powód całego dochodzenia. Delikatny niczym duch, wiązka światła wydobyła się z głowy i kierowana kawałkiem drewna opadła do kamiennej misy umywalki wypełnionej wodą, do której zaraz włożyłem twarz. Woda otoczyła moje zmysły tylko na chwilę, bo zaraz przeniosłem się w swoje własne wspomnienie tamtej pijackiej nocy. Leżałem na kanapie pijany jak nigdy. Nie powstrzymało mnie to jednak od tego, żeby zsunąć spodnie i zacząć się masturbować. Poczułem się zażenowany tym faktem. Szczególnie, że na podłodze oparty o kanapę leżał śpiący Malfoy. To jeszcze nie było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze były moje wyrzuty sumienia, które wgryzły mi się głęboko w głowę. Nie mogłem dłużej patrzeć na swoje poczynania. Czy to możliwe, tak mocno się pomylić? Uderzyłem go po tym ze trzy razy w twarz, jak tylko wrócił z deportacji. Myśląc, że to jego sprawka. A tak na prawdę to ja byłem napastującym go zboczeńcem- ekshibicjonistom w jego kawałku azylu. Pijackim krokiem wstałem ku niemu. Na szczęście po zachwiałem się i upadłem dupą na podłogę nie mogąc utrzymać się w pionie ze spodniami w kolanach. I tak jak upadłem tak zasnąłem. Cóż za koszmarne nieporozumienie. Tylko jak ja o tym porozmawiam z Draco. Ostatecznie wypadało by go przeprosić. Tylko czy moja duma pozwoli mi przyznać się do tak karygodnego czynu? Nigdy w życiu jeszcze nie było mi tak wstyd. 

Wytarłem twarz w puchaty ręcznik. Zielone tęczówki, lśniły bezwstydnie kryjąc za sobą tę straszną prawdę. Nie było szansy tego poranka już na żaden sen. Umyłem zęby co by zmyć z siebie zapach palonego papierosa i gasząc światło w łazience, skierowałem swoje kroki do salonu. Opadłem ciężko na kanapę. Włączyłem telewizor, chcąc odpędzić od siebie myśli. Nie wiem ile tak siedziałem, kiedy na schodach usłyszałem kroki Ginny. Zeszła na dół, kiedy zegar w salonie pokazywał w pół do siódmej. 

- Czy ty nie możesz jak każdy inny, normalny czarodziej spać z żoną w łóżku? Musisz się pokładać na tej cholernej kanapie? Jak tak dalej będzie to kupisz nową. Zaraz będzie wyglądała jak po dziesięciu latach użytkowania. 

Słuchanie od rana pretensji, po tak trudnej nocy było ponad moje siły. Oparłem głowę o dłonie rozciągając kark. Bolały mnie mięśnie całego ciała. Podszedłem do rudowłosej od tyłu, całując jej kark. 

- Czy moja kochana żona, ma może ochotę na wspólny prysznic? - Zapytałem, gładząc jej ramiona dłońmi. Starałem się zamienić ten felerny dzień, w całkiem znośny. Jako, że i z pewnych powodów w mojej głowie kłębiły się poczucie winy i myśli o Draco.

- Harry, wczoraj się kochaliśmy, dzisiaj już nie mam ochoty. Co jest z tobą? Nie jesteś już napalonym nastolatkiem, kontroluj się.

Ugodziła mnie tym ostatnim pytaniem, niczym strzałą z zatrutym grotem. Mój twardniejący fiut, rozluźnił się całkiem, spoczywając na powrót na udo, prawej nogi. W podbrzuszu jednakże, dalej czułem napięcie seksualne. Tak dotkliwe, że pierwsze co swoje kroki skierowałem do łazienki na piętrze. Rozebrałem się, przeczesałem włosy i wszedłem do kabiny, puszczając lodowatą wodę. Ciało mi drżało, broniąc się przed zimnem. Chwyciłem w dłoń swoje jądra, które pomimo zimna i obkurczenia, były cholernie sporej wielkości. Tak dużo skumulowanej spermy, że jądra powiększyły się dwukrotnie od normalnego rozmiaru. Przekręciłem wodę, na strumień ciepły i poczułem jak moje wdzięczne ciało, powoli się rozluźnia. Nie zorientowałem się kiedy myślami powróciłem do swojego snu, kontemplując nad nim. Zwykłem pod prysznicem rozwiązywać sprawy w ministerstwie, albo męczące mnie problemy. Stałem tak oparty o ścianę, pozwalając żeby woda spływała mi po twarzy. W śnie widziałem Dracona i Zabiniego. Ale z jakiego powodu właśnie teraz wróciło to wspomnienie. Odsunąłem od siebie te myśli. Namydliłem się i wyszedłem wycierając ciało. Wysuszyłem włosy, ułożyłem, ubrałem białą koszulę i jasne jeansy. Do tego ciemne, mokasyny w kolorze burgundu i gotowy byłem do pracy. W drodze do ministerstwa zastanawiałem się jak mógłbym przeprosić Draco za ten strzał w twarz. Źle oceniłem czarodzieja, więc należało by to teraz wyprostować. 

Wskoczyłem do czerwonej budki na telefon i wybierając odpowiednie cyfry, magiczna winda uruchomiła się i zjechałem w dół do Ministerstwa Magii. Wszyscy zerkali na mnie z ciekawością. Oczywiście, jestem Potterem ale bez przesady. Wchodząc do windy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze i uświadomiłem sobie, że wyglądam jak mugol i to bardzo atrakcyjny mugol. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wpadłem i tak tylko zostawić raport i zgarnąć coś z szuflady biurka. Zupełnie zapomniałem, żeby narzucić na siebie szatę Aurora. Zza zakrętu wyłonił się nie kto inny jak mój dorgi przyjaciel Ron Weasley. 

- Harry? - Wybałuszył na mnie oczy jakby nie był pewien tego co widzi.

- Któż by inny. Ron? Wszystko okej?

- Ty, no stary.. Gdzie twoja szata? Przez sekundę myślałem, że jakiś mugol nam tu wszedł przez pomyłkę, a wiesz że znamy się tyle lat. 


Zaśmiałem się widząc jego twarz i słysząc wypowiedź. Stary, dobry Ron zawsze potrafił mnie rozśmieszyć swoją prostolinijnością. Poklepałem go po ramieniu, obdarzając uśmiechem.

- No patrz, a tu tylko zbawca świata, nie mugol.  

Uniósł brwi wymownie na "zbawcę świata" i machnął ręką na moje wybitnie sarkastyczne poczucie humoru dzisiaj. 

- Harry. - Zwrócił się do mnie zanim zniknąłem w biurze. Zastygłem na chwilę na wpół wchodząc. 

- Hermiona zapraszam was na obiad w ten weekend. Dyniowe piwko! - Zmienił głos wypowiadając ostatnie dwa wyrazy. Jego twarz wygięła się w grymas ekscytacji pomieszany z radością. Uśmiechnąłem się jedynie, pokazując gesty kciuków w górę i zamknąłem za sobą drzwi, znikając w środku. 

Jadąc w górę, raz jeszcze sprawdziłem czy plastikowy woreczek strunowy nadal spoczywa w kieszeni spodni. Eliksir ważony dziś będzie. Powiedziałem sobie w głowie, sprawiając że struktura zdania nabrała charakterystycznej cechy mistrza Jody ze Star Wars. Uśmiechałem się do siebie jak głupi wychodząc z Ministerstwa Magii. 

Pogoda była wyborna. Słońce świeciło mi prosto w twarz, ogrzewając ją przyjemnie. Wziąłem metro, żeby być szybciej. Wchodząc od razu usadowiłem się na wolnym miejscu. Niedaleko mnie stała dwójka nastolatków. Wymieniali się krótkimi pocałunkami. Po twarzy, tudzież w usta. A mnie wypełniło ich szczęście i własne wspomnienia pierwszej miłości, jaką była Cho Chang. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie. Mecz Quidditcha, pomiędzy Ravenclaw i Gryffindor. Jedyna dziewczyna w drużynie i to jeszcze szukająca. Przymknąłem oczy, odtwarzając sobie w głowie, zapach chłodnego powietrza, trawy, świsty tłuczka latającego po boisku, gwarne rozmowy i okrzyki z trybun. Zamiast szukać znicza, rzuciła się w pogoń za mną. Cóż za dziwna strategia. Udało mi się ją wtedy oszukać. I prawie wszystko poszło by po mojej myśli gdyby nie pojawienie się dementorów. A raczej Malfoya, Crabba, Goyla i Flynta. Zmarnowałem na nich niepotrzebnie moje zaklęcie Patronusa. Przebrali się, żeby mi dopiec. Pamiętam to dokładnie. To był trzeci rok. Westchnąłem. Na tyle głośno, że parka przestała się obściskiwać. Przenieśli się w inną część metra, zapewne sądząc, że zrobiłem to w reakcji na ich poczynania. Przez chwilę zrobiło mi się głupio i rozważałem nawet opcję przejścia się ostatnią stację na piechotę.

*

Zasnąłem późno, a wręcz można by powiedzieć że wcześnie, bo słońce powoli wstawało nad nieboskłon. Nie zasłoniłem zasłon w sypialni. Wtuliłem się odrobinę w poduszkę uspokajając się po koszmarze, a raczej wspomnieniach które towarzyszył mi wraz do zderzenia się jawy ze snem. Otworzyłem oczy patrząc w sufit, na którym pociągnięcia niczym pędzlem wdzierały się promienie słoneczne. Twarz nadal musiałem mieć lekko opuchniętą od ciosu jaki sprzedał mi Auror dwie noce temu bo kiedy podrapałem się po policzku poczułem lekki ból. Przed oczami nadal miałem wstrętną twarz sami wiecie kogo, wręczającego mi misję zabicia Albusa Dumbledora. Jego ślepia świdrowały moją czaszkę, napawając mnie przerażeniem z którym myśleć można by, już się uporałem. 

Wstałem, nie mogąc znieść tego co szalało w myślach mojej głowy. Ubrałem się, umyłem i wyszedłem z mieszkania Aurora w poszukiwaniu owej restauracji w której byliśmy ostatni raz. Była zaraz za zakrętem na rogu kolejnej ulicy. Jedyną rzeczą, która jest czarniejsza od moich myśli może być kawa. Kiedy już otworzyłem usta, aby zamówić ktoś mi przerwał wchodząc mi w słowo. Odwróciłem się chcąc zwrócić temu komuś uwagę, a wtedy zobaczyłem rozpromienioną i rozbawioną twarz mężczyzny, do którego należał głos. Irytacja jakoś szybko ze mnie wyleciała nie mogąc oderwać wzroku od tej miłej twarzy. 

- Przepraszam, nie zamierzałem na Pana wpadać. - Uniósł dłonie w obronnym geście i ukazał mi swoje białe zęby w uśmiechu. Z tej dziwnej fascynacji, wyrwała mnie baristka restauracji. 

- Co będzie dla pana? 

- Czarna kawa, bez dodatków.

Na swoich plecach nadal czułem jego tors, kiedy jeszcze minutę temu się stykaliśmy. Odwróciłem się na nano sekundę, lustrując jego osobę zapatrzoną w menu kawy wiszące na ścianie. Zwrócił się do kobiety.

- Podajecie kawę z karmelem?

- Tak, oczywiście. - Odpowiedziała mu i zwracając się do mnie zapytała o rozmiar. 

- W jakim rozmiarze? - Patrzyłem się na nią jak na głupią, nie mogąc uwierzyć w bezpośredniość Mugoli. 

- Wybacz, ja nie gustuje w kobietach. Czy to pytanie, nie jest wg pani zbyt bezpośrednie, kierowane do obcych ludzi?

Kobieta spłonęła rumieńcem wściekłości. Mężczyzna stojący za mną wybuchnął takim niekontrolowanym śmiechem, który udzielił się na szczęście i jej i zamiast próbować mnie zabić wzrokiem, zaczęła przekładać kubki.

- Obawiam się, że chodziło o rozmiar kawy proszę pana. - Uniosłem brwi rozumiejąc mój nietakt. 

- Małą.. kawę. - dodałem nie ukrywając zażenowania. 

Miałem ochotę wyjść i już więcej się tam nie pokazywać. Kobieta zaczęła robić kawę, od razu pytając klienta za mną o karmel do kawy. 

- Tak, tak średnią z mlekiem i karmelem. Dziękuję. 

- Pana imię? - Zamierzała mnie gdzieś zgłosić? Nie zamierzając robić już więcej zamieszania swoją osobą postanowiłem podać swoje pełne imię i wyjść najszybciej jak się da.

- Draco Lucjusz Malfoy.

- Draco, przez "c" czy "k"?

-"C"

Kiedy wreszcie podała mi kubek z kawą, a na niej moje imię, na kasie wyskoczyły jakieś cyferki. Wyciągnąłem z kieszeni galeony i położyłem jednego. Popatrzyła na mnie biorąc w dłoń monetę. 

- Nie posiada pan funtów? 

- Funtów? - Powtórzyłem za nią zrozpaczony. Jakiż głupi byłem myśląc, że te prymitywy używają tych samych monet co czarodzieje.

 Z pomocą przyszedł mi mężczyzna stojący za mną. Położył dwie monety, mówiąc, że to on zapłaci. Podziękowałem mu, chwyciłem za kawę i wyszedłem. Poziom zażenowania tego dnia osiągnął szczyt zenitu. Co innego kiedy ktoś płaci za twojego drinka, co innego kiedy facet w kawiarni musi ratować cię z opresji. Poczułem wiatr na twarz i odetchnąłem będąc już na zewnątrz. Przeszedłem przez ulicę kierując się w stronę ławki. Usiadłem na niej uspokajając swoje rozedrgane ja. Dlaczego na świętego Munga, ja muszę to wszystko znosić. Te cholerne przebieranki, przesłuchania, Mugoli, oskarżenia i splamione imię w świecie czarodziejów. Będąc samemu z myślami poczułem ucisk w klatce piersiowej, przenoszący się na gardło. Wziąłem parę głębszych wdechów, przymykając oczy. Przez chwilę słońce przestało ogrzewać mi twarz. W oczekiwaniu na przesunięcie się chmur, trwałem tak. Gdy usłyszałem jak ktoś siada obok mnie. 

- Panie Draco, jest mi pan dłużny dwa funty. 

- Dziękuję, za pana uprzejmość, ale jeśli jeszcze pan nie zauważył nie jestem w posiadaniu waluty monetarnej jaką jest funt. 


*


Witam Was kochani, po kolejnym rozdziale losów Dracona. Trochę zajęło to czasu. Ale kolejny rozdział jest już napisany i ustawiony na publikowanie czasowe, także nie musicie się tym razem martwić czasem publikacji. Jak można zauważyć zaczęłam publikować rozdziały co dwa tygodnie. Także i tego rozdziału spodziewajcie się na przemiennie z "Iskrą Seulu", do której oczywiście serdecznie i z dziką rozkoszą zapraszam.


Wasza D.

 



środa, 3 marca 2021

Zapowiedź

 

Kochani już w ten piątek 5.03 zapraszam na wyczekany,  nowy rozdział "Zwą mnie księciem Slytherinu". 
Zdradzę jeszcze, że siódmy rozdział będzie miał tytuł "Myślodsiewnia" i nie obędzie się od ciekawych zwrotów akcji.Więc serdecznie zapraszam, a tych którzy nie znają serii, zaganiam do nadrobienia i zapoznania się z rozdziałami. Witam wszystkie nowe osoby.

 

Przypominam, że rozdziały Księcia i Iskry Seulu znajdują się pod naglówkiem bloga na pasku menu, nie na pasku bocznym jak Dropsy, czy Dove stai Andando.