piątek, 5 marca 2021

Zwą mnie księciem Slytherinu - 007



7. Myślodsiewnia


"Odsiewa się po prostu nadmiar myśli z umysłu, strząsa do tego zbiornika i bada je w wolnym czasie. Łatwiej jest dostrzec ich ukryty sens i powiązania, kiedy są w tej postaci".


Jedna myśl bardzo nie dawała mi spokoju. Stąd też moje kroki skierowały się do łazienki, gdzie za pomocą różdżki wyczarowałem zwierciadło, wysuwające się zza tego normalnego, o którym wiedziała Ginny. Dzierżąc różdżkę w dłoni, wyjąłem powód całego dochodzenia. Delikatny niczym duch, wiązka światła wydobyła się z głowy i kierowana kawałkiem drewna opadła do kamiennej misy umywalki wypełnionej wodą, do której zaraz włożyłem twarz. Woda otoczyła moje zmysły tylko na chwilę, bo zaraz przeniosłem się w swoje własne wspomnienie tamtej pijackiej nocy. Leżałem na kanapie pijany jak nigdy. Nie powstrzymało mnie to jednak od tego, żeby zsunąć spodnie i zacząć się masturbować. Poczułem się zażenowany tym faktem. Szczególnie, że na podłodze oparty o kanapę leżał śpiący Malfoy. To jeszcze nie było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze były moje wyrzuty sumienia, które wgryzły mi się głęboko w głowę. Nie mogłem dłużej patrzeć na swoje poczynania. Czy to możliwe, tak mocno się pomylić? Uderzyłem go po tym ze trzy razy w twarz, jak tylko wrócił z deportacji. Myśląc, że to jego sprawka. A tak na prawdę to ja byłem napastującym go zboczeńcem- ekshibicjonistom w jego kawałku azylu. Pijackim krokiem wstałem ku niemu. Na szczęście po zachwiałem się i upadłem dupą na podłogę nie mogąc utrzymać się w pionie ze spodniami w kolanach. I tak jak upadłem tak zasnąłem. Cóż za koszmarne nieporozumienie. Tylko jak ja o tym porozmawiam z Draco. Ostatecznie wypadało by go przeprosić. Tylko czy moja duma pozwoli mi przyznać się do tak karygodnego czynu? Nigdy w życiu jeszcze nie było mi tak wstyd. 

Wytarłem twarz w puchaty ręcznik. Zielone tęczówki, lśniły bezwstydnie kryjąc za sobą tę straszną prawdę. Nie było szansy tego poranka już na żaden sen. Umyłem zęby co by zmyć z siebie zapach palonego papierosa i gasząc światło w łazience, skierowałem swoje kroki do salonu. Opadłem ciężko na kanapę. Włączyłem telewizor, chcąc odpędzić od siebie myśli. Nie wiem ile tak siedziałem, kiedy na schodach usłyszałem kroki Ginny. Zeszła na dół, kiedy zegar w salonie pokazywał w pół do siódmej. 

- Czy ty nie możesz jak każdy inny, normalny czarodziej spać z żoną w łóżku? Musisz się pokładać na tej cholernej kanapie? Jak tak dalej będzie to kupisz nową. Zaraz będzie wyglądała jak po dziesięciu latach użytkowania. 

Słuchanie od rana pretensji, po tak trudnej nocy było ponad moje siły. Oparłem głowę o dłonie rozciągając kark. Bolały mnie mięśnie całego ciała. Podszedłem do rudowłosej od tyłu, całując jej kark. 

- Czy moja kochana żona, ma może ochotę na wspólny prysznic? - Zapytałem, gładząc jej ramiona dłońmi. Starałem się zamienić ten felerny dzień, w całkiem znośny. Jako, że i z pewnych powodów w mojej głowie kłębiły się poczucie winy i myśli o Draco.

- Harry, wczoraj się kochaliśmy, dzisiaj już nie mam ochoty. Co jest z tobą? Nie jesteś już napalonym nastolatkiem, kontroluj się.

Ugodziła mnie tym ostatnim pytaniem, niczym strzałą z zatrutym grotem. Mój twardniejący fiut, rozluźnił się całkiem, spoczywając na powrót na udo, prawej nogi. W podbrzuszu jednakże, dalej czułem napięcie seksualne. Tak dotkliwe, że pierwsze co swoje kroki skierowałem do łazienki na piętrze. Rozebrałem się, przeczesałem włosy i wszedłem do kabiny, puszczając lodowatą wodę. Ciało mi drżało, broniąc się przed zimnem. Chwyciłem w dłoń swoje jądra, które pomimo zimna i obkurczenia, były cholernie sporej wielkości. Tak dużo skumulowanej spermy, że jądra powiększyły się dwukrotnie od normalnego rozmiaru. Przekręciłem wodę, na strumień ciepły i poczułem jak moje wdzięczne ciało, powoli się rozluźnia. Nie zorientowałem się kiedy myślami powróciłem do swojego snu, kontemplując nad nim. Zwykłem pod prysznicem rozwiązywać sprawy w ministerstwie, albo męczące mnie problemy. Stałem tak oparty o ścianę, pozwalając żeby woda spływała mi po twarzy. W śnie widziałem Dracona i Zabiniego. Ale z jakiego powodu właśnie teraz wróciło to wspomnienie. Odsunąłem od siebie te myśli. Namydliłem się i wyszedłem wycierając ciało. Wysuszyłem włosy, ułożyłem, ubrałem białą koszulę i jasne jeansy. Do tego ciemne, mokasyny w kolorze burgundu i gotowy byłem do pracy. W drodze do ministerstwa zastanawiałem się jak mógłbym przeprosić Draco za ten strzał w twarz. Źle oceniłem czarodzieja, więc należało by to teraz wyprostować. 

Wskoczyłem do czerwonej budki na telefon i wybierając odpowiednie cyfry, magiczna winda uruchomiła się i zjechałem w dół do Ministerstwa Magii. Wszyscy zerkali na mnie z ciekawością. Oczywiście, jestem Potterem ale bez przesady. Wchodząc do windy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze i uświadomiłem sobie, że wyglądam jak mugol i to bardzo atrakcyjny mugol. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wpadłem i tak tylko zostawić raport i zgarnąć coś z szuflady biurka. Zupełnie zapomniałem, żeby narzucić na siebie szatę Aurora. Zza zakrętu wyłonił się nie kto inny jak mój dorgi przyjaciel Ron Weasley. 

- Harry? - Wybałuszył na mnie oczy jakby nie był pewien tego co widzi.

- Któż by inny. Ron? Wszystko okej?

- Ty, no stary.. Gdzie twoja szata? Przez sekundę myślałem, że jakiś mugol nam tu wszedł przez pomyłkę, a wiesz że znamy się tyle lat. 


Zaśmiałem się widząc jego twarz i słysząc wypowiedź. Stary, dobry Ron zawsze potrafił mnie rozśmieszyć swoją prostolinijnością. Poklepałem go po ramieniu, obdarzając uśmiechem.

- No patrz, a tu tylko zbawca świata, nie mugol.  

Uniósł brwi wymownie na "zbawcę świata" i machnął ręką na moje wybitnie sarkastyczne poczucie humoru dzisiaj. 

- Harry. - Zwrócił się do mnie zanim zniknąłem w biurze. Zastygłem na chwilę na wpół wchodząc. 

- Hermiona zapraszam was na obiad w ten weekend. Dyniowe piwko! - Zmienił głos wypowiadając ostatnie dwa wyrazy. Jego twarz wygięła się w grymas ekscytacji pomieszany z radością. Uśmiechnąłem się jedynie, pokazując gesty kciuków w górę i zamknąłem za sobą drzwi, znikając w środku. 

Jadąc w górę, raz jeszcze sprawdziłem czy plastikowy woreczek strunowy nadal spoczywa w kieszeni spodni. Eliksir ważony dziś będzie. Powiedziałem sobie w głowie, sprawiając że struktura zdania nabrała charakterystycznej cechy mistrza Jody ze Star Wars. Uśmiechałem się do siebie jak głupi wychodząc z Ministerstwa Magii. 

Pogoda była wyborna. Słońce świeciło mi prosto w twarz, ogrzewając ją przyjemnie. Wziąłem metro, żeby być szybciej. Wchodząc od razu usadowiłem się na wolnym miejscu. Niedaleko mnie stała dwójka nastolatków. Wymieniali się krótkimi pocałunkami. Po twarzy, tudzież w usta. A mnie wypełniło ich szczęście i własne wspomnienia pierwszej miłości, jaką była Cho Chang. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie. Mecz Quidditcha, pomiędzy Ravenclaw i Gryffindor. Jedyna dziewczyna w drużynie i to jeszcze szukająca. Przymknąłem oczy, odtwarzając sobie w głowie, zapach chłodnego powietrza, trawy, świsty tłuczka latającego po boisku, gwarne rozmowy i okrzyki z trybun. Zamiast szukać znicza, rzuciła się w pogoń za mną. Cóż za dziwna strategia. Udało mi się ją wtedy oszukać. I prawie wszystko poszło by po mojej myśli gdyby nie pojawienie się dementorów. A raczej Malfoya, Crabba, Goyla i Flynta. Zmarnowałem na nich niepotrzebnie moje zaklęcie Patronusa. Przebrali się, żeby mi dopiec. Pamiętam to dokładnie. To był trzeci rok. Westchnąłem. Na tyle głośno, że parka przestała się obściskiwać. Przenieśli się w inną część metra, zapewne sądząc, że zrobiłem to w reakcji na ich poczynania. Przez chwilę zrobiło mi się głupio i rozważałem nawet opcję przejścia się ostatnią stację na piechotę.

*

Zasnąłem późno, a wręcz można by powiedzieć że wcześnie, bo słońce powoli wstawało nad nieboskłon. Nie zasłoniłem zasłon w sypialni. Wtuliłem się odrobinę w poduszkę uspokajając się po koszmarze, a raczej wspomnieniach które towarzyszył mi wraz do zderzenia się jawy ze snem. Otworzyłem oczy patrząc w sufit, na którym pociągnięcia niczym pędzlem wdzierały się promienie słoneczne. Twarz nadal musiałem mieć lekko opuchniętą od ciosu jaki sprzedał mi Auror dwie noce temu bo kiedy podrapałem się po policzku poczułem lekki ból. Przed oczami nadal miałem wstrętną twarz sami wiecie kogo, wręczającego mi misję zabicia Albusa Dumbledora. Jego ślepia świdrowały moją czaszkę, napawając mnie przerażeniem z którym myśleć można by, już się uporałem. 

Wstałem, nie mogąc znieść tego co szalało w myślach mojej głowy. Ubrałem się, umyłem i wyszedłem z mieszkania Aurora w poszukiwaniu owej restauracji w której byliśmy ostatni raz. Była zaraz za zakrętem na rogu kolejnej ulicy. Jedyną rzeczą, która jest czarniejsza od moich myśli może być kawa. Kiedy już otworzyłem usta, aby zamówić ktoś mi przerwał wchodząc mi w słowo. Odwróciłem się chcąc zwrócić temu komuś uwagę, a wtedy zobaczyłem rozpromienioną i rozbawioną twarz mężczyzny, do którego należał głos. Irytacja jakoś szybko ze mnie wyleciała nie mogąc oderwać wzroku od tej miłej twarzy. 

- Przepraszam, nie zamierzałem na Pana wpadać. - Uniósł dłonie w obronnym geście i ukazał mi swoje białe zęby w uśmiechu. Z tej dziwnej fascynacji, wyrwała mnie baristka restauracji. 

- Co będzie dla pana? 

- Czarna kawa, bez dodatków.

Na swoich plecach nadal czułem jego tors, kiedy jeszcze minutę temu się stykaliśmy. Odwróciłem się na nano sekundę, lustrując jego osobę zapatrzoną w menu kawy wiszące na ścianie. Zwrócił się do kobiety.

- Podajecie kawę z karmelem?

- Tak, oczywiście. - Odpowiedziała mu i zwracając się do mnie zapytała o rozmiar. 

- W jakim rozmiarze? - Patrzyłem się na nią jak na głupią, nie mogąc uwierzyć w bezpośredniość Mugoli. 

- Wybacz, ja nie gustuje w kobietach. Czy to pytanie, nie jest wg pani zbyt bezpośrednie, kierowane do obcych ludzi?

Kobieta spłonęła rumieńcem wściekłości. Mężczyzna stojący za mną wybuchnął takim niekontrolowanym śmiechem, który udzielił się na szczęście i jej i zamiast próbować mnie zabić wzrokiem, zaczęła przekładać kubki.

- Obawiam się, że chodziło o rozmiar kawy proszę pana. - Uniosłem brwi rozumiejąc mój nietakt. 

- Małą.. kawę. - dodałem nie ukrywając zażenowania. 

Miałem ochotę wyjść i już więcej się tam nie pokazywać. Kobieta zaczęła robić kawę, od razu pytając klienta za mną o karmel do kawy. 

- Tak, tak średnią z mlekiem i karmelem. Dziękuję. 

- Pana imię? - Zamierzała mnie gdzieś zgłosić? Nie zamierzając robić już więcej zamieszania swoją osobą postanowiłem podać swoje pełne imię i wyjść najszybciej jak się da.

- Draco Lucjusz Malfoy.

- Draco, przez "c" czy "k"?

-"C"

Kiedy wreszcie podała mi kubek z kawą, a na niej moje imię, na kasie wyskoczyły jakieś cyferki. Wyciągnąłem z kieszeni galeony i położyłem jednego. Popatrzyła na mnie biorąc w dłoń monetę. 

- Nie posiada pan funtów? 

- Funtów? - Powtórzyłem za nią zrozpaczony. Jakiż głupi byłem myśląc, że te prymitywy używają tych samych monet co czarodzieje.

 Z pomocą przyszedł mi mężczyzna stojący za mną. Położył dwie monety, mówiąc, że to on zapłaci. Podziękowałem mu, chwyciłem za kawę i wyszedłem. Poziom zażenowania tego dnia osiągnął szczyt zenitu. Co innego kiedy ktoś płaci za twojego drinka, co innego kiedy facet w kawiarni musi ratować cię z opresji. Poczułem wiatr na twarz i odetchnąłem będąc już na zewnątrz. Przeszedłem przez ulicę kierując się w stronę ławki. Usiadłem na niej uspokajając swoje rozedrgane ja. Dlaczego na świętego Munga, ja muszę to wszystko znosić. Te cholerne przebieranki, przesłuchania, Mugoli, oskarżenia i splamione imię w świecie czarodziejów. Będąc samemu z myślami poczułem ucisk w klatce piersiowej, przenoszący się na gardło. Wziąłem parę głębszych wdechów, przymykając oczy. Przez chwilę słońce przestało ogrzewać mi twarz. W oczekiwaniu na przesunięcie się chmur, trwałem tak. Gdy usłyszałem jak ktoś siada obok mnie. 

- Panie Draco, jest mi pan dłużny dwa funty. 

- Dziękuję, za pana uprzejmość, ale jeśli jeszcze pan nie zauważył nie jestem w posiadaniu waluty monetarnej jaką jest funt. 


*


Witam Was kochani, po kolejnym rozdziale losów Dracona. Trochę zajęło to czasu. Ale kolejny rozdział jest już napisany i ustawiony na publikowanie czasowe, także nie musicie się tym razem martwić czasem publikacji. Jak można zauważyć zaczęłam publikować rozdziały co dwa tygodnie. Także i tego rozdziału spodziewajcie się na przemiennie z "Iskrą Seulu", do której oczywiście serdecznie i z dziką rozkoszą zapraszam.


Wasza D.

 



1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, zastanawiam się czy tym któremu Draco jest winny dwa funty to nie Harry bo był w ministerstwie i był praktycznie nie rozpoznawalny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją opinię.