czwartek, 25 lipca 2013

"Dove stai andando?" - Rozdział 3



Myśl, że całuję właśnie czyjąś dziewczynę sprawiła że chwyciłem Amy lekko za ramiona i odsunąłem od siebie. Sam nie chciał bym być powodem rozpadu czyjegoś związku, a tym bardziej  być współwinnym zdrady. I mimo że ostatkami sił walczyłem ze swoimi zapędami, wygrałem.
*
Amy poszła, a mi nie pozostało nic innego jak się uspokoić. Jak sięgnę pamięcią, kiedyś jak byliśmy jeszcze dziećmi faktycznie nasze kontakty były bardziej zażyłe. Możliwe że powodem rozłamu było dojrzewanie. Onieśmielało mnie podejście do niej w szkole i poderwanie jej, czy już nawet sama rozmowa. Nie rozmawialiśmy odkąd oboje skończyliśmy osiem lat. Później z mojej przyjaciółki dzieciństwa zmieniła się w atrakcyjną laskę. Kiedy widziałem ją na korytarzu hormony we mnie buzowały. Nie miałem problemów z zagadywaniem dziewczyn. Jednakże między mną a Amy była przepaść. Oboje mieliśmy do siebie sentyment z przeszłości, tylko to nie było argumentem do wznowienia znajomości, aż do tamtej soboty. I kiedy przypominam sobie jak niedojrzały, głośny i głupi byłem staram się nie pamiętać. Kiedy tylko widziałem kawałek jej ciała, chociażby piersi serce tłukło mi się o żebra niczym młot. Czułem jak krew szumiała mi w uszach. Być może właśnie wtedy ta piękna dziewczyna była moją pierwszą miłością, która pomogła pozbierać mi się po wypadkach babci. A Pani Lawrence pomogła mi nawet posprzątać zalaną kuchnię po spryskiwaczach. Z jakiegoś powodu ze znajomymi, z moją zgraną paczką kontaktowałem się tylko sms'ami. Nie chciałem się z nimi widzieć. Kiedy na nich patrzyłem widziałem piątek, widziałem przeszłość. Nie zależało mi już wtedy na niej. Przeszłość była trudna, a ja niczym smarkacz chciałem wtedy nie myśleć o tym  że Tara jest w szpitalu. To egoistyczne. Dowiedzieli się również że mieszkam sam. Stosunkowo krótko zajęło im dotarcie do informacji. Nie jestem pewien czy nie zrobiła tego moja babcia. Capnęli mnie właśnie wtedy, jak przełamałem się po wizycie Amy żeby sprawdzić jak czuje się babcia. Nie musiałem jechać autobusem, podwiózł mnie Marcus przywołany przez dziewczynę. Czułem się jednak źle z tym. Jechałem w samochodzie z chłopakiem ode mnie starszym i możliwe że będącym moim konkurentem. Lubiłbym go jako człowieka, ale na pewno nie jako chłopaka Amy.

Idąc korytarzem szpitala nie zauważyłem kiedy doczepiła się do mnie jakaś kobieta. Przedstawiła się jako opieka społeczna. Wiedziałem już wtedy, że nie wróży to nic dobrego. Na szczęście udało mi się ją zmylić i zgubić.

- Tara - wpatrywałem się w jej spokojną twarz. Oczekiwałem jakiejś reakcji. - Wróć do mnie zaczyna się robić coraz gorzej. Nie chcę być sam.
- Dlatego też nie będziesz. - głos rozpoznałem od razu, nie podnosząc na kobietę w brązowym komplecie garsonki, wzroku. - Skontaktujemy się z zastępczymi opiekunami, ale najpierw sprawdzimy który z twoich krewnych byłby w stanie przejąć nad tobą pieczę.
- Ja mam tylko ją! I nigdzie się stąd nie wybieram.
- Zrozum chłopcze, że nie możesz mieszkać ani w szpitalu, ani sam w domu. Masz dopiero szesnaście lat. - wtrąciła i chyba była już pewna, że wygrała.
- Siedemnaście.
- Słucham? - zapytała nie rozumiejąc mojej wypowiedzi.
- Mam siedemnaście lat. Nie szesnaście. - mój triumf jednak nic nie dał, gdyż i tak zabrakło mi jednego roku.
- Kiedy skończysz wiek pełnoletni, czyli osiemnaście lat będziesz mógł mieszkać sam. Do końca dnia dzisiejszego będę na ciebie uważać. Wieczorem dowiemy się co z twoją rodziną.

Sprawy miały się bardzo krucho. W dodatku ta flądra siedziała mi nad głową. Tym razem pilnowała nawet kiedy wychodziłem do toalety.

Kiedy postanowiłem się spotkać z Michael'em i Kevinem, Dollores pojechała ze mną. Siedzieliśmy sącząc coca colę ze szklanych butelek przez słomki w "Alibis". Było to stałe miejsce gdzie przychodziliśmy się spotykać. Wystawione na tarasie białe krzesła i stoliki pozajmowane były przez zadowolonych, zajętych swoimi sprawami amerykanami. Znalazło by się paru Azjatów, którzy rozmawiali głośno w swoim języku, chichoczące nastolatki, staruszkowie i oczywiście nie spuszczająca mnie z oczu Dollores. Kobieta, która od tamtego dnia miała być moją zmorą.

Kiedy ja tłumaczyłem znajomym moją sytuację, Amy siedziała z moją babcią. Uprzednio obiecując mi że gdy tylko się ocknie da mi znać telefonicznie. Sprawdzałem telefon średnio co dziesięć minut, upewniając się, że nie ma żadnego połączenia nieodebranego. Niestety żadne nowe wieści nie nadchodziły.

Ostatni raz widziałem się z nimi tamtego dnia, kiedy po kawiarni poszliśmy zjeść hot dogi wraz z Dollores.
Później rozbrzmiał już tylko dźwięk telefonu.



***

Tak oto wróciła moja wena i chęci. Postacie nie wyszły mi do końca tak jak chciałam, ale wszystko jeszcze przed nami. Zbliża się niestety koniec lipca, co oznacza połowę wakacji. W sierpniu co prawda pracuję, ale na pewno znajdę czas, żeby jeszcze coś dla was napisać. Tymczasem, życzę miłego dnia z Ustki.