piątek, 29 stycznia 2021

3. Daleko od domu

 

Siedziałem na kanapie, obracając w rękach telefon znaleziony pod łóżkiem. Na pewno zostawił go tamten typ. Nie mogłem go odblokować, ani nic zrobić. Telefon dzwonił parę razy od tego czasu, ale jakoś nie miałem odwagi czy ochoty odebrać. Podkurczyłem kolana pod brodę, obejmując się rękami. To był trudny okres w moim życiu, a najgorsze miało dopiero nadejść. Zamiast się z tym zderzyć, schowałem się w mysią dziurę. Nie. Dobrze zrobiłem. Upewniałem się. Bez sensu byłoby obciążać innych członków zespołu. Zniknięcie z tapety dobrze zrobiło wszystkim. Oparłem głowę na dłoni, prostując ciało. 

Po popołudniowym masażu wyszedłem bardzo zrelaksowany, w dodatku sauna wypociła ze mnie wszystkie nagromadzone toksyny. Otworzyłem butelkę z wodą i jednym haustem wychyliłem połowę cieczy. Od razu czułem się jak nowo narodzony. Oddając chip do szafki, przekroczyłem bramki, rzuciłem jeszcze krótkie spojrzenie przez okno. Przez chwile serce zerwało się, jak do pogoni porzucając rytmiczne uderzenia, na rzecz chaosu, który się wtedy zadział. Wybiegłem z kompleksu sportowego, chwytając w locie jedynie moją torbę. Biegłem przez chwilę chodnikiem, nie mogąc się zatrzymać przed osiągnięciem celu. Złapałem go za ramię. Ścigana przeze mnie sylwetka odwróciła się, ukazując zaniepokojoną twarz. W tym momencie puściłem zaciśnięte na ramieniu palce, z ust wymsknęło mi się jedynie "przepraszam", mające załagodzić nagabywanie przechodnia. Zamieniłem się w słup soli, nie mogąc nawet mrugnąć, dopóki sylwetka zirytowanego przechodnia nie zniknęła za zakrętem. Wreszcie odszedłem, czując głębokie zażenowanie. Serce zaczęło bić normalnym rytmem.

Jestem strasznie głupi. Przecież to nie możliwe, spotkać go tutaj. Nie spotkałem go nawet w Itaewon.. Głupi strasznie głupi. Byłem tak blisko i tak daleko od domu. Wsiadłem do mojego, zaparkowanego ferrari GTB ferano. Oparty o zagłówek przymknąłem oczy, rozczarowany. Czułem, jak pod powiekami zaczyna zbierać się ciecz. Wytarłem się rękawem bluzy i odpaliłem samochód. 

Telefon w mieszkaniu dzwonił jeszcze raz, zanim wyszedłem, zamykając drzwi. Przebrany w bardziej dostojne ciuchy, ruszyłem windą w dół apartamentowca. Wizyta u rodziców nie mogła być zbyt prosta. Moja kochana siostrzyczka milczała jak zaklęta o moim przyjeździe. Aczkolwiek jak to mówią, matki mają szósty zmysł. Albo wyprzedza mnie moja własna sława. Westchnąłem, wychodząc z windy i już miałem wsiąść do auta, kiedy dostrzegłem żółtą, samoprzylepną karteczkę umiejscowioną za wycieraczką mojego samochodu.  Odczepiłem papier i przeczytałem zdanie na głos. „Przestań łosiu z łaski swojej parkować na moim miejscu parkingowym - właściciel miejsca parkingowego”. Przez chwilę ta cała sytuacja mnie po prostu zresetowała. Uśmiechnąłem się na ten urokliwy zwrot „łosiu” i już bez przeszkód wciskając karteczkę do kieszeni, uruchomiłem samochód. 

Dojechałem do domu rodziców, zatrzymałem się przed bramą wjazdową i zatrąbiłem. Po chwili brama automatyczna otworzyła się, a ja mogłem nieśpiesznie zaparkować. Wyskoczyłem z auta lekko poddenerwowany na myśl o przesłuchaniu przez matkę. Wziąłem kilka wdechów i skupiwszy się na suchych faktach w mej głowie, wszedłem. Już w korytarzu roznosił się zapach obiadu. Mogę bez patrzenia stwierdzić, że mama z pewnością ugotowała mi moje ulubione danie Teokkboki i bulgogi. 

Kiedy tylko zdążyłem się rozebrać, do korytarza wpadła moja siostra

- Jin-hoon jesteś akurat w punkt. Już nie mogłam wytrzymać tych jej pytań i udawać, że wcale jeszcze cię nie widziałam. 

Przewróciłem oczami, wiedząc dokładnie czego się spodziewać. Jeśli przodkami mojej matki nie byli jacyś agenci wywiadu to z pewnością jakiś detektyw, albo prokurator. Uściskałem tę małą pluskwę, ciesząc się na jej widok. 

- Czy rodzice wiedzą coś o tym wysokim, greckim bogu wyrzeźbionym z marmuru? 

W odpowiedzi trzepnęła mnie solidnie w bok trzy razy.

- Zamilknij zgredzie. To poufna informacja. Ojciec nadal myśli, że jestem dziewicą. Więc jeśli nie chcesz tłumaczyć się ze swojego ostatniego podboju, to lepiej połknij język już teraz. Pókim dobra.  

- A to by się tatuś zdziwił.

Zarechotałem, ale szybko moja rozbawiona twarz, przeszła w grymas bólu kiedy to małe wcielone zło stanęło mi boleśnie na stopę. 

- Nie lekceważ mojej prośby, póki jeszcze jest prośbą. 

Uśmiechnęła się do mnie uroczo i zniknęła w głębi domu. Kiedy wyszedłem z łazienki po dokładnym umyciu rąk, białe, duże kafle podłogowe zaprowadziły mój wzrok do drewnianych ciemnych, olchowych schodów. Postawiłem jedną stopę, a zaraz za nią kolejną i zanim się zorientowałem już byłem na piętrze. Otworzyłem pierwsze drzwi, a moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, które służyło rodzicom jako biblioteczka. Wszedłem głębiej, opuszkami wodząc po grubych lekko zakurzonych książkach. Odnalazłem wzrokiem jedną z nich, Lwa Tołstoja. W dzieciństwie czytał mi ją ojciec przed snem. Chwyciłem ją w ręce i przekartkowałem.

"Gdybym miał ziemi pod dostatkiem to i samego diabła bym się nie bał". Wówczas diabeł, który siedział za piecem i wszystko słyszał, powiedział: "Dobrze zmierzymy swoje siły, dam ci ziemi".

Przypomniała mi się nagle owa historia Pachom’a, chłopa z owej książki. Umarł, bo był chciwy i ciągle mu brakowało. Więc diabeł go ukarał. Zupełnie jak mnie, kiedy nie wystarczyło mi, że on był zawsze blisko mnie. Chciałem być kimś więcej i to mnie zgubiło. Teraz nie mam już nic, ale stoję tu nadal żywy. Chyba nawet gorzej, bo cały ten burdel należy posprzątać. I muszę to zrobić kompletnie sam. Nagle usłyszałem głos za plecami i aż podskoczyłem w miejscu nie słysząc kiedy przestałem być w pomieszczeniu sam.

- Dobry wybór, na wieczorne refleksje, ale mama chyba by się rozpłakała gdybyś miał dać jej czekać i pozwolił odgrzewać obiad. 

Poczułem silną, ciepłą dłoń na ramieniu. Uściskałem ojca z wdzięcznością, że to on pierwszy znalazł mnie. Co prawda dla mojego zdrowia psychicznego lepiej by jednak było gdyby wchodząc, chociaż chrząknął. 

Kiedy zeszliśmy już na dół w jadalni, w centrum pomieszczenia na dominującym planie stał zastawiony stół. Za chwilę pojawiła się moja siostra niosąca wazę z parującą zupą. Mama weszła dumnie z daniem głównym, a ojciec od razu rzucił się jej do pomocy. 

- Jakie to czasy nastały synu, żeby to twoja matka do ciebie musiała przyjść, się przywitać. 

Zrobiła niezadowoloną minę, ale ja już byłem przy niej, zamykając jej drobne ciało w uścisku. Moja matka zawsze była elegancką, drobną kobietą. Lubiła mieć władzę w domu i poza nim. Hmm.. Nawet dzisiaj wyglądała jak z okładki czasopisma, dla perfekcyjnych pań domu. Prosta czarna sukienka za kolano, beżowy odcień paznokci z frenczem na końcach, ułożone włosy z wywichniętymi końcówkami na zewnątrz i oczywiście korale na szyi. Na przegubach zawsze nosiła dosyć ciężkie wystawne zegarki i bransoletę. Jedyny urok psuły kapcie, które ni jak nie pasowały do reszty kreacji. Pod moim uściskiem jej mięśnie się rozluźniły, a ja poczułem że jeśli za chwilę nie zjem tego parującego Dakgajeang to umrę z głodu. Usiedliśmy do stołu wszyscy czworo. Przy kęsach obiadu raczyliśmy się rozmową z początku o bzdurach i mało istotnych rzeczy. 

- Jin-hoon, czemu przyleciałeś do Polski, nic nam nie mówiąc. Nie wstyd ci przed matką?

- Siła przymusu bezpośredniego - a czy wiecie, czym jest wpędzanie kogoś w poczucie winy? Mamo proszę daj już spokój, chyba mogę przylecieć do domu i nie meldować się wszystkim naokoło. 

- Nazywasz mnie wszystkimi? 

Narastające napięcie przerwał ojciec, który wprawnie ominął stół i wystrzelił jak z procy do piwniczki pod schodami, w której trzymaliśmy wina. Z hukiem postawił butelkę na stole między mną a mamą. Moja siostra zajęła się otwieraczem i kieliszkami. Zanim jednak wino zostało rozdzielone, na każdego spożywającego matka już zaczęła dramatyzować. Miała taki okropny zwyczaj poprawiania naszyjnika podczas zdenerwowania. 

- Mamo, wystarczy już. Ostatni raz widzieliśmy się tyle czasu temu. Daj mi się nacieszyć waszym towarzystwem. 

Chyba w końcu dała za wygraną, bo zdjęła dłoń z naszyjnika, a grymas zniknął z twarzy. Kiedy już miałem zamiar podnieść kieliszek do toastu, usłyszałem jej gorycz w głosie. 

- Kiedy wracasz do Korei? 

Starając się zignorować niewygodne pytanie, wbiłem wzrok w kieliszek wina. Z pomocą przyszła mi jednak moja siostra. 

- Mamo, dopiero co przyjechał, jak możesz go pytać kiedy wyjeżdża. Nie cieszysz się, że jest tutaj z nami? 

Kobieta odpuściła otoczona ramionami mojego ojca. Patrzył się na nią tak czule, jakby była aniołem, a nie małym tyranem. Po latach małżeństwa w dalszym ciągu byli ze sobą tak szczęśliwi, że przez chwilę przy toaście gula w gardle nie dawała mi przełknąć wina. Moi bliscy otoczyli mnie skorupą rodzinnego ciepła, zaufania, radości, a ja zastanawiałem się, jaki ze mnie nędzny gnojek, skoro nie potrafię powiedzieć im prawdy. Tak długo pozostawałem w cieniu samego siebie, że nie wiem, czy jeszcze wiem, kim jestem. 

Odetchnąłem, odkładając pałeczki. Ręka wylądowała na brzuchu, by druga mogła chwycić kieliszek z winem. 

- Jin-hoon za twoje sukcesy zawodowe. 

Z uśmiechem kieliszek podniósł tata. Wydawać by się mogło, że jestem cichy tego wieczora, prawda była jednak taka, że unikałem tego tematu jak ognia. 

- Nie. Za nasze rodzinne obiady, za którymi tak tęskniłem. 

Uśmiech, jaki wtedy wpełzł na moje usta, był jak najbardziej szczery. Na to i mama wyraźnie rozchmurzona uniosła kieliszek, wyginając usta w radości. A może z dumy? Pogładziła moją dłoń swoją siedząc naprzeciwko. Tęskniła za mną od mojego wyjazdu. Tęskniła też i teraz mając moje oblicze przed sobą. Widziałem to w jej oczach pełnych szczęścia ale i obawy, że nadejdzie ta chwila kiedy powiem jej kiedy wracam. Ale którz to wie, może szczur lądowy w końcu ośmieli się przyznać do porażki i zostanie na dobre w polsce. Z początku myślałem o ucieczce do Australii, ale kto wie jak to ze mną będzie. Wino rozluźniło moje synapsy mózgowe, dzięki czemu mogłem już swobodnie rozkoszować się wszystkimi elementami wieczoru. 


Czułem jak pieką mnie policzki, kiedy pochłonąłem kolejną kluskę ryżową i zastanawiałem się, czy to pikantność czerwonego sosu, czy może sprawka alkoholu. 


- Oppa. - Ji-soo pociągnęła mnie za rękaw. Zbyłem ją jednak, za co konpnęła mnie pod stołem.


- Oppa, pomóż mi z naczyniami. - Powtórzyła kiwając głową w stonę kuchni. Czemu miałem wrażenie, że chce mi coś powiedzieć. Potulnie jednak wstałem od stołu zbierając zastawę.


- Jin-hoon, zostaw ja pomogę twojej siostrze. 


Zadowolony usiadłem, a Ji-soo posłała mi nienawistne spojrzenie. Kiedy zniknęły, ojciec polał mi jeszcze jeden kieliszek wina. 


- Tato, będę się zbierał. Podjadę jutro uberem po samochód.


Zza szyby taksówki obserwowałem moknące na deszczu drzewa. Niedługo po tym las się skończył, a zaczęły wyrastać na horyzoncie betonowe budynki. Kałuże pojawiały na ulicy i chodnikach. Byłem już prawie u celu. Ostatnie skrzyżowanie świateł i byli byśmy pod budynkiem mojego apartamentu. Zapaliło się czerwone. Kierowca zatrzymał samochód w oczekiwaniu, a ja ujrzałem kolejną postać. Wyskoczyłem jak opażony, biegnąc ile sił w nogach. Poczułem jak ubrania mi przemakają niosąc ze sobą koszmarny chłód. Takie sporty po pijaku to słaby pomysł. Złapałem jegomościa za ramie, a kiedy się odwrócił kolejny raz zamarłem. Chłopak popatrzył na mnie ze strachem po czym oddalił się, a ja zostałem, padając na chodnik na kolana. Rękoma zakryłem twarz, czując zawód i upokorzenie. Poprawiłem włosy, podniosłem się i z uniesioną głową pomaszerowałem pod apartament. Winda zaszczyciła mnie odbiciem lustrzanym. Koszula przemokła do suchej nitki ukazując spod transparentnego materiału mój tors. Nie zdążyłem jeszcze wcisnąć guzika, gdy do windy wbiegł jakiś młody mężczyzna. Przetaksował mnie spojrzeniem. Usunąłem się w tyl windy, zakrywając się dłońmi. Czułem się zażenowany jego ciekawskim spojrzeniem. 

- Na które?

Z mojego azylu myśli wyrwał mnie melodyjny głos.

- Mm?

- Na które piętro? 

Poparzył na mnie jak na opętanego.

- Nie wcisnąłeś guzika. 

Wskazał na panel windy. 

- Ostatnie - Udało mi się wydusić. 

Jak tylko wysiadł piętro przede mną odetchnąłem. Wszedłem pośpiesznie do mieszkanie oddychając ciężko. Szloch targał moim ciałem jak szalony. Nie mogąc się już powstrzymać zacząłem głośno łkać.


*

Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. W głowie nadal wibrował mi dźwięk. Wysunąłem rękę spod kołdry chwytając telefon. 

- Tak, slucham?

- Nareszcie pan odebrał. Myślałem, że jest pan poważnym prezesem. Od 3 dni bezskutecznie próbuję się dodzwonić. Mam nadzieję, że nasze spotkanie dzisiaj jest aktualne. 

Głos i treść rozmowy zbiła mnie z pantałyku. Otworzyłem natychmiast oczy sprawdzając nazwę kontaktu, z którym dane było mi rozmawiać. Na ekranie telefonu widniało "Ważne - klient"

- Obawiam się że zaszło małe nieporozumienie. 

- Ależ oczywiście, Pan Ryan nie odbiera sam telefonów ze strachu? Oczekuję, że na dzisiejszy festival  filmowy wszystko będzie gotowe tak jak ustaliliśmy. A teraż żegnam bo właśnie wchodzę na pokład samolotu do warszawy. 

Nie dał mi dojść do słowa. No nie wierzę. Kim ten dupek był. Przeciągnąłem się uświadamiając sobie, że rozmówca mówił do mnie po angielsku. Zerknąłem na telefon, który odłożyłem na łóżko. Z pewnością nie był mój. Cholera, w co ja się znowu wpakowałem.