piątek, 12 marca 2021

Dove Stai Andando? - 5 - Włoskie wybryki (reaktywacja)



"Dove Stai Andando - z włoskiego - Dokąd zmierzam"

 

 Lotnisko okazało się nieznośnie głośne. Miałem wrażenie, że słyszę własne mruganie. Lot obsługiwały linie Air Canada. Wybiła godzina 10, kiedy Dolores kolejny raz zapytała się, czy zabrałem ze sobą paszport. Stałem na nogach, smagany takim srogim kacem połączonym ze zjazdem po narkotykach, że gdyby własna babcia mnie teraz widziała, nie wierzyła by że to ciało nadal jest żywe. 

A kiedy siedziałem już przy malutkim oknie spoglądając na oddalające się ziemie mojej kochanej Ameryki, zdradliwe łzy pojawiły się pod powiekami, które zapobiegawczo zamknąłem. Zostawiłem za swoimi plecami ludzi, których kocham. Czułem się jak niewolnik sprzedany do Chin. Lot miał potrwać szesnaście godzin. Pierwsza przesiadka za niecałe osiem godzin w Montrealu. I pomyśleć, że nigdy nie byłem w Kanadzie. Taka okazja, z takich przykrych pobudek. Po tym już tylko trzy godziny na przesiadkę i Port Lotniczy Rzym - Fiumicino o godzinie szóstej rano następnego dnia. W tej chwili nienawidziłem swojego życia. Odpłynąłem zanurzając się we wspomnienia dzisiejszych wydarzeń z rana.

 W pościeli obok mnie zauważyłem nagą Amy. Taka nowina po obudzeniu mogła by wprawić mnie w bardzo dobry nastrój gdyby nie fakt, że zamiast ją przytulić czy po prostu obserwować, rzygałem jak kot. W życiu nie miałem tak okropnego kaca jak wtedy. Musiałem obudzić ją tymi cudownymi dźwiękami z łazienki bo przyszła do mnie. Niestety była już w pełni ubrana. Pogłaskała mnie po ramionach. 

- Mam nadzieję, że podobał ci się prezent pożegnalny ode mnie. - W swej wypowiedzi była niesamowicie słodka. Nie dane mi było jednak jej odpowiedzieć bo kolejna fala nadeszła i zablokowała mi możliwość komunikowania się. Zamiast tego wystawiłem w górę tylko kciuka. W duszy jednak płakałem, że Amy oddała mi swój pierwszy raz, a ja nic z tego nie pamiętam. Krzyczeć mi się chciało na myśl o tym żeby jej powiedzieć. Postanowiłem zachować to w sekrecie. Nie raniąc jej delikatnej duszy. Nie ważne jak, wrócę do niej i przeżyjemy nieskończoną ilość doznań, razem. Taką miałem wtedy nadzieję, a raczej wiarę w swoją nieomylność. 

Otworzyłem oczy. Nie wiedziałem kiedy zasnąłem myśląc o dzisiejszym poranku. Zza ciemnym oknem widziałem już jedynie maluteńkie światełka. Sprawdziłem zegarek założony na nadgarstku. Już prawie dwudziesta. Znaczy się niedługo lądowanie. Rozmasowałem ścierpły kark. Pani stewardesa, przyniosła na moją prośbę butelkę wody mineralnej. Wypiłem prawie całą. 

- Przespałeś obiad, zjedz coś. Nie wiem co wczoraj brałeś.. - Tu Dolores zatrzymała się, zmarszczyła brwi karcąc mnie wzrokiem i kontynuowała. - Jednakże lepiej gdybyś się wzmocnił, po tych ekscesach. Podawali poutine, kanadyjskie typowe danie z frytek. Powinno ci posmakować, chcesz?

Kiwnąłem jedynie głową, na znak zgody. To już nie czas na buntowanie. Szczególnie, że żołądek burczał mi na cały samolot. 
- Dobre, jak to nazwałaś? - Mówiłem opychając się jak dzikie zwierzę w porze karmienia.

- Poutine. Frytki z serem i sos pieczeniowy. To danie pochodzi z prowincji Quebec. 

- Pycha! Lepsze niż mac and cheese. - Nie muszę chyba wspominać jak bardzo naród amerykański kocha frytki. Tłusty, ciężki, pieczeniowy sos skapnął mi po brodzie. Wytarłem się energicznie serwetką. A wtedy w moim gardle pojawiła się gula, zbliżającego się szlochu. Wystrzeliłem do toalety jak oparzony. 

Klęcząc przed muszlą wymiotowałem niestrawionymi frytkami. Po policzkach leciały mi łzy, kiedy z nosa zaczęły kapać inne ciecze, wydobywane z ciała. Łkałem, nie mogąc się uspokoić. Zaciskałem pięści, aż bielały mi knykcie. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Ocucił mnie komunikat, że zbliżamy się do lądowania i prośba o zapięcie pasów. Opłukałem twarz w lustrzę. Oczy były czerwone i opuchnięte. Wyglądałem jeszcze żałośniej niż na kacu i zjeździe narkotykowym. 

Przesiadka i kolejny lot okazał się równie szybki co pierwszy. Odpłynąłem od momentu kiedy samolot wypoziomował lot po wniesieniu się, a obudziłem niedługo przed lądowaniem. Było już jasno i słonecznie. Po odprawie Dolores pociągnęła mnie za rękaw, mając pewność, że nigdzie jej nie ucieknę. Już teraz było mi wszystko jedno. Patrzyłem na podłogę po której kroczyłem szeroko, obok jej szybkich, lecz krótkich kroków. Przystanęła i nawet wtedy nie uniosłem wzroku. Wpakowała nas do taksówki, ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Wyjrzałem zza okno, śledząc wzrokiem stare, dziwne budynki. Zupełnie jakbym cofnął się do antyku. Nie mogłem znaleźć wzrokiem żadnego wysokiego, przeszklonego skyscraper'a. Do kitu. Założyłem słuchawki na uszy wyjęte z plecaka i zakładając kaptur na głowę, zanurzyłem się w słodkich bitach Amerykańskiego rapu. Lil Wayne, w tym momencie koił moje zszargane nerwy. Prawie przysypiałem ponownie, kiedy kierowca zatrzymał pojazd. Dolores była tak urocza, że szturchnęła mnie silnie w bok, nie bawiąc się w uprzejmości. 

Wysiedliśmy przed rządem kamieniczek i staro wyglądających budynków. W Ameryce utrzymywała mnie babcia, mieliśmy mały domek na przedmieściach, ale był to dom. Mam teraz zamieszkać w tym rozpadającym się czymś? 

- Jesteś pewna, że ich stać, żeby wykarmić kolejną gębę? Zabierz mnie stąd. - Powiedziałem jeszcze błagalnie, zanim wepchnęła mnie do budynku. 

W środku bydynek był odrestaurowany, marmurki na podłodze, klasa sama w sobie. Nie moje klimaty, ale chociaż nie biegały tam szczury. Kiedy podeszliśmy do recepcji która się tam znajdowała, usłyszałem dźwięk windy i melodyjny męski głos. Zobaczyłem zza okularów słonecznych włochate, opalone stopy, włożone w klapki? 

- Siniora Dolores?

- Pan Luca? - Głos kobiety wyjątkowo się ożywił.

- Si, si, De Luca - Poprawił ją mężczyzna.

Skrzyżowałem ręce, lekceważąco odwracając się w stronę ściany. Włączyłem głośniej muzykę, nie chcąc ich słuchać i tego głupiego włoskiego akcentu. Coś chyba do mnie mówili bo czułem na sobie ich wzrok. Zostałem wepchnięty do windy. Usadowiłem się na samym tyle nie chcąc wchodzić w żadne interakcje. Stałem twarzą do lustra, pozwalając im spoglądać na moje plecy. W pewnym momencie spojrzałem w odbicie i zobaczyłem, że mężczyzna z wielkim uśmiechem na ustach patrzy na mnie, rozmawiając z kobietą. Dolores próbowała ściągnąć mi kaptur, ale po sekundzie już naciągnąłem go z powrotem. Wysiedliśmy bardzo szybko. Mężczyzna otworzył drzwi. Byliśmy na najwyższym piętrze, ale widząc po wysokości z okna na klatce schodowej, wnioskuję żę nie byliśmy wyżej niż na piątym piętrze. Co za bieda. Ziewnąłem i tak szybko jak zamknąłem usta, tak szybko je otworzyłem, widząc wnętrze mieszkania. Weszliśmy do mieszkania, które było najbardziej wypasionym penthous'em jaki dane mi było widzieć w czasopismach w Ameryce. Otwarta przestrzeń salonu składał się na cały nasz mały domek w Los Angeles. Już nie wspominając o wyposażeniu, które było równie luksusowe. 

Zsunąłem okulary, rozkoszując się widokiem. W salonie były piękne, ogromne okna wpuszczające poranne słońce. Dolores podeszła do mnie i ściągnęła mi z uszu słuchawki. 

- Shit.. - zareagowałem oburzony za co dostałem od niej po głowie. 

- To jest Joshua, a to - Zwróciła się do ludzi stojących niedaleko nas - To są państwo De Luca. Pan Giuseppe, jest dalekim kuzynem twojego taty. 

- Fuck co? - Wrzasnąłem trochę głośniej niż zamierzałem. Zmierzyłem ich wzrokiem, pełnym pogardy i wściekłości. Ze słuchawek dało się słyszeć kolejne zwrotki Eminema z kawałka "Fall", które wyciągnięte z uszu dzieliły się swoim dźwiękiem z otoczeniem. 

- Buongiorno, miło nam cię poznać - Powiedziała do mnie kobieta, uśmiechając się niepewnie, ale ciepło. - Pewnie jesteś zmęczony po tak długim locie. Nie będziemy cię niczym kłopotać o tak wczesnej godzinie. Może pokażę ci, gdzie od dzisiaj będzie twój pokój? 

Zaproponowała, a mi nogi wrosły w ziemię. Ani drgnąłem mierząc ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Nasunąłem jedynie okulary z powrotem na nos. Wtedy do kuchni wszedł wysoki chłopak z włosami ułożonymi na żel do góry. Ubrany w niebieską zwiewną koszulę i eleganckie białe szorty z przeplotem. Odstrzelony niczym model z magazynu i przez małą chwilę poczułem się źle w mojej szarej luźnej bluzie. 

- Mamma, dove hai messo la mia uniforme? Mamo, gdzie położyłaś mój mundurek?- Zadał pytanie, unosząc wzrok i zatrzymując się lekko oszołomiony? Wyszedł z głębi mieszkania, robiąc wejście smoka.

- Ciao, sono felice di conoscerti. Witaj, miło cię poznać - Zwrócił się do mnie podchodząc i całując mnie w jeden policzek, kiedy spróbował zrobić to drugi raz po drugiej stronie odepchnąłem go patrząc wściekle. A on lustrując mnie od stóp do głów uraczył mnie uśmiechem, ale dojrzałem w nim coś wyjątkowo podłego. 

- Powaliło cię pedale? 

Moje stwierdzenie wywołało ogólny niesmak w towarzystwie, nie wiedziałem czy ten mały zboczeniec mnie zrozumiał, ale jego rodzice na pewno. Chyba wcale nie mówił po angielsku bo zwrócił się do rodziców po włosku jakby wcale nie wzruszony określeniem którym go obrzuciłem i zniknął tak szybko jak się pojawił. Westchnąłem, siadając zrezygnowany na kanapie tyłem do reszty. Pozwólcie wrócić mi do Ameryki...




Reaktywacja opowiadania które skradło niegdyś wasze serduszka. Wymiana kulturowa i poglądowa. Podróż Josha, jest też moją podróżą. A żeby wam nieco ją przybliżyć wrzucam parę zdjęć poglądowych abyście mogli zobaczyć to co ja sobie wyobrażam w spisie rozdziałów pod nagłówkiem bloga. A zatem Godere - czyli delektujcie się!

Reszta rozdziałów będzie betowana i pisana od początku więc nie zrażajcie się, jako nastolatka (bo tyle miałam lat pisząc początkowe rozdziały) nie miałam porządnej składni zdania, ani ogłady. 





1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    kochana ja tak z pytaniem, co u Ciebie bo niepokoji mnie ta długa cisza...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją opinię.