środa, 1 lipca 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 004


4. Złoty chłopiec


 "To, co się wtedy roztrzaskało, było tylko zapisem przepowiedni przechowywanym w Departamencie Tajemnic. Ale przepowiednia została wygłoszona przed kimś i ta osoba wciąż ma sposób, by ją sobie dokładnie przypomnieć." 


Omdlał w końcu, a ja poczułem głębokie poczucie winy. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mi się nie zapanować nad sobą w pracy. Nikt jednakże do tej pory nie próbował dobrać mi się do tyłka.
Kiedy nieco ochłonąłem upewniłem się, że Draconowi nic nie dolega oprócz psychicznego wyczerpania i jego życiu nic nie zagraża. Zgarnąłem go na łóżko nieco delikatniej niż przeciętny wór z kartoflami, sam siadając na podłodze, oparty o wyżej wspomniany mebel. Zacząłem się zastanawiać o ironio losu, cóż to się w przeciągu tego tygodnia wydarzyło. Ginny nałożyła na mnie zaklęcie namierzające, wyrzuciła mi komórkę i zrobiła cholerną awanturę. Któż by pomyślał, że po ośmiu latach nadal będę miał takie powodzenie. Od czasu kiedy Kraucz junior wrzucił moje imię do czary ognia młode dziewczęta zaczęły zwracać uwagę na moje o zgrozo samobójczo - bohaterskie czyny. Bycie aurorem w ministerstwie jedynie pogorszyło sprawę. Cierpiało na tym moje małżeństwo. Ginny Wesley, którą poślubiłem była straszną zazdrośnicą. Miało to w sobie wiele uroku. Zawsze chodziła wokół mnie wypachniona, odstawiona i troskliwie, aczkolwiek zaborczo dobierała mi ubrania pod szatę do pracy, myśląc że cokolwiek spod niej widać. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Przetarłem oczy dłonią zdejmując okulary. Muszę kupić nowe soczewki. Te wczorajsze już się nie nadająbo wypadły na podłogę. O ironio losu. Potarłem kark i oczyszczając Dracona z ziemi która wkradła się nie wiadomo skąd na jego bose stopy, kolana i dłonie. Chwyciłem różdżkę, którą odebrałem podczas przeszukania jednemu z przestępców.
- Tergeo - wyszeptałem, a jego ciało na nowo stało się czyste. - Gdzie się podziewałeś w ciemną noc o tej porze. Złamałeś mi różdżkę, a Ministerstwo rozerwie mnie na strzępy jeśli ta eskapada ujrzy światło dzienne. 
- Zawsze byłeś strasznym gnojem. - Westchnąłem i zebrałem się z podłogi. Spojrzałem na swoją dłoń opuchniętą przez ciosy zadane Draconowi. - Będę musiał znowu okłamać Ginny. - Potarłem jeszcze kulę leżącą na nocnej szafce, którą kolokwialnie mówiąc ukradłem z departamentu tajemnic. Kiedy ją rozbiłem jak do sali przepowiedni wpadli śmierciożercy już nigdy nie chciała ujawnić prawdy. Poskładałem ją zaklęciem, na pamiątkę. Jest niegroźna, przypomina mi jednak przeszłość..

Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli. 

A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, 

będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się,

 gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...


*
Deportowałem się prosto do domu czując, że jeszcze chwila i zasnę na stojąco. Kiedy otworzyłem drzwi kluczem, zegar w korytarzu wskazywał trzecią rano. Alkohol już dawno ulotnił się z krwiobiegu, głowa jednak nieznacznie sprawiała uczucie dyskomfortu. Wypiłem w kuchni szklankę wody, kiedy światło zapaliło się gwałtownie. We framudze stanęła Ginny Wesley, z założonymi rękami spojrzała wymownie na swojego męża.
- Na Merlina, wiesz która jest godzina? I nie mów mi, że zasiedziałeś się w ministerstwie bo nie uwierzę. - W istocie, nie zasiedziałem się w ministerstwie. Kiedy próbowałem się wytłumaczyć, pomijając ściśle tajne informacje, kobieta, odwróciła się na pięcie machając zniechęcona ręką. - Oh daruj sobie, tą woń alkoholu czuć już na piętrze. - Nie miałem nic do dodania, westchnąłem kiedy zniknęła wchodząc po schodach.
*
Kiedy wyszedłem spod prysznica usłyszałem szmer na korytarzu, pochodzący z piętra domu. Po schodach sfrunęła kołdra, z piżamą i wylądowała niezgrabnie na kanapie. Była to jednoznaczna i dosadna informacja, że żona nie zamierza mnie dzisiaj wpuścić do sypialni. Złościła się ostatnio coraz częściej, a ja zastanawiałem się co z tym zrobić. Ułożyłem się na kanapie spoglądając na stopy nie mieszczące się na meblu. Podkurczyłem kolana i przekręcając się na bok wpatrywałem się w stary, masywny kominek. - Lacarnum Inflamari - Zaledwie parę ogników zaczęło skakać po ułożonym za szklaną szybą belkach drewna. Niedługo po tym, znużony i ukojony zasnąłem.
*
Obudziło mnie twarde lądowanie na podłodze. Ogień już dawno zniknął nie spalając drewna. Przeciągnąłem się wchodząc do kuchni, włączyłem ekspres i za pomocą zaklęcia wyczarowałem z szafki kubek, który wylądował pod dozownikiem. W tym samym momencie ekspres zaczął skrzypieć, sapać i wypluwać czarną jak smoła ciecz. Udałem się schodami na piętro, gdzie znajdowała się nasza sypialnia. Wchodząc do pomieszczenia pierwszym co zobaczyłem był wypięty tyłek Ginny, który nie zakrywała kołdra. Materiał zamiast ją okrywać, leżał połowicznie na podłodze i jej głowie. Uśmiech wykwitł na mojej zmęczonej twarzy, ujmujący widok. Wręcz rozkoszny, pomyślałem i natychmiast ruszyłem naprawić zastałą anomalię. Ujrzałem jej spokojną twarz i zdałem sobie sprawę, że taką rudowłosą właśnie pokochałem. Nieśmiałą, czerwieniącą się na mój widok. A jednocześnie świadomą, czego ode mnie chce. Kiedy wcisnęła mi na palec obrączkę, wiedziałem że to jej zaciekły uśmiech chcę oglądać przez resztę swojego życia. Odgarnąłem, opadające pukle włosów z twarzy i schyliłem się skraść z tej brzoskwiniowej twarzy całus, kiedy to zachłanna dłoń pociągnęła mnie na łóżko. Wtuliła się we mnie oddychając w moją szyję. Westchnąłem czując, że w piżamie zaczyna robić mi się ciasno. Pachniała anyżem i wanilią. Zapewne upiekła wczoraj swoje popisowe ciasteczka, których nienawidziłem. Jadłem je jednak za każdym razem bardzo gorliwie, nie chcąc sprawić jej przykrości. Ale jak boga kocham jeśli wczoraj też zrobiła podwójną porcję, pozbędę się ciastek zaklęciem wyparowującym. Albo zgładzę samego siebie. Skradłem całus z tych ładnie wyrzeźbionych różowych usteczek. Skradłem kolejne dwa, wzdychając z narastającego pożądania. Nie byłem dla niej dobrym mężem. Potarłem kciukiem delikatne policzki, następnie powieki, opuchnięte zapewne od płaczu. Zamiast pić z Malfoyem powinienem do niej wrócić wcześniej. Cały tydzień nadrabiałem zaległe sprawy papierkowe w ministerstwie, kiedy wracałem za każdym razem robiła niezadowoloną minę i mówiła, że dzwoniła do Rona, który zawsze wraca do domu o normalnej godzinie. Tak Ron też został aurorem, jesteśmy jednak w innych departamentach, więc mój drogi szwagier może wrócić do Hermiony ku jej niezadowoleniu znacznie wcześniej niż ja. W głowie odtworzył mi się jej głos kiedyś w odwiedzinach zasłyszany.
  Harry, Ron to chyba wcale nie pracuje w ministerstwie, czemu wraca do domu tak wcześnie? Ten obibok nie dość, że wraca wcześniej niż ja, nawet palcem nie kiwnie w domu dasz wiarę. Ginny mówiła, że wracasz po nocy. A ten wraca i cały dzień leży na kanapie. Pewnie wam ciężko jak widujecie się tak rzadko. 

Raz jeszcze skradłem całusa, po czym już śmielej wślizgnąłem się językiem do środka. Ginny tylko coś mruknęła i nieco się odsunęła. Ułożyłem się obok na łóżku, dłonią wślizgując się między poły satynowego szlafroka. Palcami wyczułem materiał szortów, który zręcznie odsunąłem docierając do strategicznej strefy partnerki. Starałem się ją pobudzić pocierając palcem wejście, co po chwili zaczęło przynosić delikatny skutek, bo dziewczyna zaczęła ciężej oddychać. Wzdychnąłem czując jak bardzo twardy i spragniony jestem. Wsunąłem palec głębiej, zanurzając się w niej. Była ciepła i lepka. Zacząłem poruszać palcem już śmielej wydobywając z jej gardła cichutki jęk. Przez chwilę przestałem, wysuwając palec czując jak jej soki wypływają na udo. Wyjąłem go tylko po to by za chwilę dołączyć drugi. Pobudzałem ją mocniej, chcąc obudzić jak najszybciej. W przeciwnym razie chyba skończę w gaciach.

Wsunąłem język w te słodkie wargi, które oddały francuski pocałunek. Przerywając połączenie jedynie na wydanie z siebie sapnięcia. Napotkałem przed sobą brąz jej pięknych głębokich oczu. Malowało się w nich z pewnością pożądanie. Po chwili jednak zmarszczyła brwi, jakby w tym momencie dopadła jej umysł rzeczywistość. Nie zważając na narastającą falę złości z jej strony korzystając z chwilowego rozkojarzenia spowodowanego pracą moich palców, wysunąłem je z niej zastępując czymś znacznie większym i dłuższym. Westchnąłem czując jak otacza mnie to cudowne gorąco. Jęknęła głośno kiedy wszedłem i natychmiast starała się mnie z siebie zrzucić. Przytuliłem ją mocno, mając nadzieję że chwila uniesienia zaćmi jej wczorajszy żal. Nakryłem jej usta swoimi, całując żarliwie. Pieściłem jej szyję językiem, ssąc i przygryzając delikatnie i po chwili jej stalowy uścisk na moim karku zelżał. Rozchyliłem poły szlafroka odkrywając, że pod nie ma żadnej koszulki. Moim oczom ukazały się dwie zgrabne piersi, które natychmiast zacząłem otaczać troskliwymi pieszczotami. Wtórowały im coraz szybsze ruchy moich bioder spotykających się z jej łonem. Pojękiwała cichutko, na twarzy wypełzł ten słodki rumieniec, który zawsze się tam znajdował kiedy ją brałem w ten sposób. Poruszałem się coraz szybciej, zmieniając pchnięcia, próbując odnaleźć te niosące spełnienie.

       Przymknąłem oczy wyobrażając sobie jak kochamy się przed oknem, jak posuwam ją kiedy rozmawia przez telefon, albo w ministerstwie kiedy przyszła przynieść mi lunch. Posapywania w pokoju rozdziera jej głośny jęk i już czuję, jak zaciska swoje mięśnie kegla na moim przyrodzeniu zakleszczając go prawie boleśnie. Zakładam sobie jej uda na ramiona, pogłębiając penetrację. Poruszam się coraz szybciej z ciałem całym zroszonym potem. Przymykam oczy starając skupić się na chwili orgazmu, który nie nadchodzi. Jeszcze parę niedokończonych ruchów i obracam jej ciało gwałtownie na brzuch. Wchodzę w nią cały do końca. Jęczę przy tym gardłowo i ściskając jej pośladki uderzam głośno jądrami o jej ciało. Napieram niczym imadło, a przed oczami mam jej zgrane kształty. Chwytam jej włosy i zmuszam żeby odchyliła nieco głowę do tyłu. Szarpnęła się lekko niezadowolona z braku mojej delikatności. Parę kolejnych pchnięć i zaciskam palce na wezgłowiu łóżka czując jak wszystkie moje mięśnie spinają się jednocześnie. Dochodzę dysząc i opadając na jej plecy. Jeszcze chwilę czuję dreszcze opuszczające moje ciało. Zerkam na zegarek - Dochodzi siódma rano. Godzinna stymulacja, żeby dojść. Harry starzejesz się. Całuję jej plecy starając się załagodzić sytuację.

 Kładę się obok. Odwraca się do mnie z zawstydzonym spojrzeniem.
- Już nasycony? Ty cholerny perwersie - Pyta mnie bezceremonialnie. Wiem o co się złości. Nie lubi kiedy ją tak szarpię. Moja żona najchętniej by chciała żebym kończył w tym samym momencie co ona i gładził jej ciało z czułością i romantyzmem. Zamiast odpowiedzi, składam na jej ustach najbardziej czuły pocałunek na jaki mnie stać. Topnieje w moich ramionach.
- Pośpijmy do ósmej. - Wiem, że nie mogę spełnić jej prośby. Zamiast tego utulam ją i rzucam bezdźwięcznie somnus, po chwili Ginny już smacznie śpi.

Wymykam się z małżeńskiego łoża na balkon. Spod parapetu wyjmuję ukrytego na chwilę jak te papierosa.

- Lacarnum Inflamari - Zaciągam się mocno, rozkoszując się gorzkim smakiem dymu. Stopy marzną mi na kafelkach pokrywających podłogę balkonu. Lato jest z roku na rok coraz zimniejsze z rana.



****


Książe Slytherinu powraca w lekko hetero wersji, jedynie na potrzeby związku małżeńskiego Harrego. Zapraszam was do komentowania i śledzenia reszty moich opowiadań.

Wasza D.






1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale czyli co zostawił Malfloya samego w tym mieszkaniu, ale chyba zabezpieczył mieszkanie, aby ten nigdzie nie wyszedł... ha Hermiona wściekła że Ron tak wcześnie kończy prace a Harry pracuje po godzinach...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją opinię.