poniedziałek, 19 października 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 006

 


6. Gorycz domu feniksa





Całego kaca przesiedziałem w łóżku. Cały ranek od godziny piątej próbowałem uspokoić zmysły, wspomnienia i nie oszaleć po obrazach, które widziałem nocy poprzedniej. Nie wiedziałem czy to co widziałem było prawdziwe. Matka wyglądała tak dziwnie, tak inaczej. Czy przyszła, bo wiedziała że będę jej szukał po wyjściu z Azkabanu? A może mnie potrzebuje? Te pieprzone gnoje z Ministerstwa Magii skrócili mi wyrok aby wykończyć nasz ród. Chcą mnie wykorzystać, w tym polowaniu na czarownice. Moja matka, nie może wpaść w ich podłe łapska.

*

Zerwałem się z posłania zlany potem po śnie o obrzydliwym przesłuchaniu w ministerstwie. Skupiłem się na pytaniach, które zaczęły nabierać sensu. Czy moja matka była na celowniku ministerstwa? Czy właśnie dlatego tkwiłem w mieszkaniu na ostatnim piętrze, należącym do aurora, fana mugoli? Żeby wydać własną matkę? W mieszkaniu dało się słyszeć dźwięki wymiocin. Po moich jasnych marmurowych policzkach, płynęły nieśpiesznie wytyczające nowe ścieżki łzy. Trwałem tak trzęsąc się z zimna. Kiedy już myślałem że wymioty ustały, żołądek na nowo zaczął okrutny taniec z sokami, które jeszcze tam pozostały. Niczym głupiec wypiłem ten alkohol, myśląc że da mi to namiastkę poczucia normalności. Nerwy zatopione w alkoholu, rozedrgały mój umysł jeszcze bardziej.

Kiedy usłyszałem kroki po starej podłodze w mieszkaniu, nadal siedziałem w wannie. Napiąłem się niczym struna. Pamiętam jeszcze moje kąpiele w Hogwarcie w łazience dla prefektów na piątym piętrze. Pamiętam, że moje pierwsze schadzki z Zabinim były właśnie tam...Zaraz po bibliotece. Blaisey stanowczo zmienił mój sposób funkcjonowania w szkole. Zmienił moje postrzeganie przyjemności i spojrzenia na pewne codzienne czynności. Już nigdy nie potrzebowałem zaspokojenia się samemu ręką, aż do dzisiaj. Popęd fizyczny, nie zjednał się jednak z tym psychicznym. Zacisnąłem pięści patrząc na swoje nadal poranione przeguby. Rzucali na mnie crutiatus jakby to było zaklęcie alohomora zapraszające na popołudniową herbatkę z ciasteczkiem do bram zamku królowej. Czym oni różnią się od popleczników Voldemorta. Auror okładający mnie pięściami nadal majaczył mi przed oczami. Czy wrócił aby wymierzyć mi sprawiedliwość po tym jak ukradłem i zniszczyłęm mu różdżkę? Wstałem i wyszedłem stopami na dywanik leżący przed wanną. Woda ściekała w dół tworząc ciemne plamy na jasnych beżowych włóknach. Westchnąłem widząc swoje odbicie w lustrze. Więc tak wygląda się na kacu i po latach zamknięcia w Azkabanie? Uśmiechnąłem się ironicznie. Wychodząc z łazienki założyłem ręcznik na biodra, oplatając się puchatym materiałem. Czarny kolor kontrastował z moim jasnym ciałem pogłębiając ubytki mojej wagi w odbiciu lustrzanym. W sypialni na łóżku leżała zostawiona dla mnie zielona koszula, lniane beżowe spodnie, bielizna i skarpetki. Uśmiechnąłem się pod nosem zrzucając z siebie ręcznik. Syknąłem z bólu odrywając od koszuli metkę. Na opuszku kciuka pojawiło się rozcięcie. W tym właśnie momencie auror postanowił wpaść do pokoju zaniepokojony.

- Co się stało? - Jego postawa różniła się od moich wyobrażeń po wczorajszej nocy. Był wyjątkowo troskliwy dla kogoś, kogo jeszcze parę godzin wcześniej próbował zabić.

- Przyszedłeś pozbawić mnie jeszcze mojej prywatności? Czy zamierzasz mnie znowu uderzyć? - jego twarz pociemniała. Spuścił wzrok jakby żałował swojego wczorajszego zachowania. 

*
Jego słowa sprawiły mi niezrozumiały dla mnie smutek. Patrzyłęm na Draco jeszcze chwilę, zanim moje kroki skierowały się raz jeszcze na korytarz. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, wyjście bez słowa wydawało mi się jedyną sensowną rzeczą. To był pierwszy raz kiedy straciłem nad sobą panowanie w pracy. Od chwili kiedy widziałem go nago z Zabinim w bibliotece, powracałem do tych obrazów i reakcji mojego ciała. Nie rozumiałem. Dzisiaj, reakcja była inna. Ciało Malfoya nadal przyciągało wzrok, ale smutek ściskał mi serce widząc bruzdy na nadgarstkach, siniaki na brzuchu i twarz którą mu pokiereszowałem. Zacisnąłem pięści. Weź się w garść, napastował cię wczoraj seksualnie. Nie wiem czy moja wczorajsza wściekłość wynikała ze zdrady jakiej się dopuściłem po pijaku, czy faktu że sama myśl wprawiała mnie w lekki wzwód. To na pewno dlatego, że pierwszy wzwód w życiu miałem po zobaczeniu w bibliotece Hogwartu, Dracona z Zabinim robiących tak wyuzdane rzeczy, że jak głupi napalony zboczeniec ściskałem mojego fiuta pod materiałem bokserek. Wspomnienie widoku Malfoya osiągającego orgazm nagle przysłonił mi wszystko. Czułem jak serce mi przyśpieszyło, a w ustach pojawiła się nagła suchość. Bałem się jak idiota po tym, że nie interesują mnie dziewczyny. Że jestem gejem. Wynaturzeniem. Nie mogłem już patrzeć swoim przyjaciołom w oczy, do czasu kiedy Ginny pierwszy raz w łazience prefektów między filarami, zaczęła się o mnie ocierać doprowadzając mnie do wzwodu. Byłem tak szczęśliwy, czując jakby rudowłosa odczyniła zły urok. 


*

Szliśmy wzdłuż spokojnej ulicy, kiedy nagle się zatrzymał przy kamienicy z czerwonej cegły. Witryna okna ukazywała bar śniadaniowy. Ktoś właśnie wychodził, bo drzwi się otworzyły, a uderzony dzwoneczek zawieszony nad nimi, rozbrzmiał radośnie zwiastując przybyłych gości. Mężczyzna zdjął kapelusz i skłonił się lekko z uśmiechem na ustach.

- Dzień dobry sąsiedzie. Jak panu mija ten uroczy poranek. 

- Oh pan Rupert. Jak miło, że na siebie wpadliśmy.

Uścisnął mu dłoń, wyraźnie zadowolony ze spotkania.

- Wpadłem ze znajomym na kawkę i śniadanko. Jak zawsze kiedy pracujemy do późna. 

Mężczyzna zrobił lekko zaskoczoną minę, a bruzdy na jego starej twarzy pogłębiły się nieco.

- Do stu piorunów, toć to powinno być karalne. Panie Henryku proszę to koniecznie gdzieś zgłosić.

Brunet uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. Na samą uwagę zgłoszenia Ministerstwa Magii do urzędu pracy, rozpromieniła mi się twarz. 

- Przepraszam, a ty młodzieńcze. Jesteś zapewne przyjacielem Henryka?

Zostałem nagle zauważony i wcale nie czułem się z tym źle. Jednakże kiedy już zamierzałem się przedstawić auror wszedł mi w słowo.

- A to tylko przyjaciel z pracy. Przyprowadziłem go tu bo jego głodny brzuch słychać było w całym biurze. 

Nie spodobała mi się jego reakcja. W dodatku próbował wepchnąć mnie do baru. Nie dałem jednak za wygraną zastawiłem się nogą i podałem staruszkowi dłoń na znak szacunku.

- Draco Lucjusz Malfoy, we własnej osobie, kolega z pracy tak jak już Henryk wspomniał. 

- Rupert Montgomery, cała przyjemność po mojej stronie. 

Pochwycił moją i również uniósł leciutko kapelusz. 

- No będę się zbierał, przyjeżdża do mnie jutro gość muszę jeszcze kupić parę rzeczy do lodówki i oczywiście ciasteczka do herbaty. Miłego dnia panowie. 

Po wymianie uprzejmości, auror niezbyt delikatnie wrzucił mnie do środka lokalu. Niezadowolona mina towarzyszyła mu cały czas. Wyglądał jak dąsające się dziecko. Dużo lepiej wyglądała jego twarz wczoraj, rozpromieniona pitym trunkiem.

- Tak bardzo nienawidzisz mugoli, a przed chwilą co to było.

- Był zaskakująco.. uroczym mugolem. - Odpowiedziałęm, wahając się samemu nie wiedząc, czemu to zrobiłem.

W rzeczywistości całkiem o tym zapomniałem. Chyba brakowało mi odrobiny uwagi ze strony drugiego człowieka. 

- Dlatego postanowiłeś wypaplać mu swoje prawdziwe imię i nazwisko?

Jego oburzenie było według mnie grubo przesadzone. Oblizałem łyżeczkę po śmietance do kawy, a on wybałuszył na mnie oczy jeszcze bardziej. Kopnął mnie w kostkę pod stołem. 

- Nawet w dzielnicy mugoli musisz się wyróżnić prawda? Po co ja tracę na ciebie czas.

Mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Poczułem się urażony jego słowami. Moje wąskie usta wykrzywił grymas. Kurtynę zawodu zakrył makiawelizm, który nie szczycąc się opanowałem do perfekcji latami znosząc okrutne zachowanie ojca. Przez chwilę popełniłem błąd, za który przyszło mi znowu zapłacić. 

Wyjrzałem przez okno, przechylając filiżankę z parującą kawą. Jej cudownie gorzki smak rozlał się po moim podniebieniu. Auror siedział z nosem w gazecie, nadzwyczaj markotny jak jeszcze nigdy odkąd go poznałem. Śniadanie zjedliśmy w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie szczękaniem sztućców. Oczami wyobraźni odtwarzałem sobie rysy twarzy staruszka. Teraz już wiem. Wygląda podobnie do kogoś mi znanego. 

*

Po moim powrocie, dom był cichy. Wszedłem na piętro na którym w głębi paliło się zdławione światło. Ginny siedziała na fotelu. Jej rudawe kosmyki włosów uwolnione z kucyka opadły na długą szyję. Na długich nogach założonych o oparcie fotela, spoczywały skarpety w zielone ropuchy. Widok ten rozczulił mnie. Podszedłem do niej wyjąłem książkę, którą trzymała w dłoniach. Jej delikatne ciało, poddawało mi się bezwładnie podczas snu. Położyłem ją na łóżku, ściągnąłem skarpetki. Moim oczom ukazały się jej kobiece zadbane stopy. Usiadłem na łóżku, ujmując jedną z nich w dłonie. Pocałowałem największy palec. Poczułem jak moja męskość zaczyna puchnąć. Masowałem jedną stopę za drugą, ale moja żona ani drgnęła. Wodziłem nosem od łydki po zakończenie uda, aż napotkałem materiał szortów. Odchyliłem go nieznacznie odkrywając jej ogoloną różową cipkę. Oblizałem palec, kierując go w tamtym kierunku. Musiałem sapnąć, bo fiut zapulsował mi boleśnie w spodniach. Zagłębiłem w nią jeden palec, kciukiem masując delikatnie łechtaczkę. Do kciuka dołączyły usta i język, sprawnie poruszając się po jej delikatnej skórze. Zaciągnąłem się zapachem, który zaczęła z siebie wydawać. Do moich sapnięć pożądania, niedługo dołączyły jej senne jęki. Pozbyłem się dolnej części garderoby nas obojga. I nie mogąc już dłużej się powstrzymać zagłębiłem się w nią powolnymi, acz stanowczymi ruchami. W tej chwili otworzyła swoje brązowe zaspane oczy. Moje biodra przyśpieszyły. W ferworze pożądania, szarpnąłem za jej górną część piżamy urywając guziki. Chwyciłem w dłoń jej zgrabną pierś i ścisnąłem mocno. Jęknęła z bólu i trzepnęła mnie w głowę niezadowolona z moich poczynań. Nie umknęło to mojej uwadze, jednakże byłem tak rozpalony, że jedyne o czym mogłem teraz myśleć to orgazm na jej słodkie usteczka zalewając ją niczym ciasto eklerkowe gęstym białym kremem. Uderzałem mocno moimi biodrami o jej wejście i nagle, Ginny postanowiła zepsuć moje dotychczasowe dzieło. Popchnęła mnie na łóżko i nabiła się na mnie. Leżałem nie mając kompletnie kontroli nad tym co będzie ze mną robić. Przytrzymałem jej biodra, wchodząc w nią do samego końca. 

- Ej 

Sapnęła niezadowolona moimi poczynaniami. Zignorowałem ją jednak kiedy zaczęła się delikatnie na mnie poruszać, wyszedłem jej biodrom na przeciw przyśpieszając tempo. Przez chwilę czułem, że znowu kontroluję sytuację przyśpieszając coraz bardziej. Jej piersi podskakiwały radośnie. Przerwała mi kolejny raz 

- Harry przestań. Wiesz, że nie lubię jak pieprzysz mnie jak jakiegoś prosiaka. Daj mi trochę czułości.

Poruszała się na mnie powoli, unosząc i opuszczając biodra, zataczała na mnie kółeczka, zaciskała mięśnie kegla i rozluźniała. A ja poczułem jak powoli zaczyna mnie to nużyć. Czułem mniejsze tarcie na członku. Zanim jednak zdążył opaść, Ginny zaczęła jęczeć coraz głośniej, aż w końcu osiągnęła spełnienie opadając na mnie. Po czym zsunęła się na łóżko.

- Widzisz kochanie, czyż to nie było bardziej seksi niż te twoje ruchy?

Pocałowała mnie i odwróciła się zasypiając. Wstałem zrezygnowany, okryłem ją kołdrą. Chwyciłem piżamę i skierowałem się do łazienki. Tam wrzuciłem materiał do kosza na pranie. Zdjąłem z siebie koszulę, która powędrowała w to samo miejsce. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Fiut leżał żałośnie na moim udzie, niczym zasuszona rodzynka. Westchnąłem i wszedłem pod prysznic, gdzie odkręciłem zimną wodę.

A kiedy siedziałem w końcu w ciszy w domu popijając whisky przed telewizorem, czułem jak alkohol przepływa mi w żyłach upijając mnie delikatnie. Poczułem jak moje ciało zaczęło delikatnie się rozluźniać pływając myślami po zakamarkach mojej głowy. Obudziłem się nagle, słysząc tłukące się niedaleko mnie szkło. Nie to było jednak istotne. Przed oczami wyobraźni po intensywnym śnie nadal miałem w głowie obraz Zabini'ego całującego Draco. Żarliwie, zwierzęco jakby od tego zależało ich życie. Przypomniałem sobie nagle sytuacje sprzed lat, kiedy zabrałem Malfoyowi ubrania, niwecząc jego plany zniszczenia spotkania Gwardii Dumbledor'a, które organizowaliśmy ukrywając się przed Brygadą Inkwizycyjną. Tętno miałem przyśpieszone, przez co oddech był cięższy niż normalnie. Włożyłem dłoń w bokserki. Objąłem twardego penisa, a biodra same wykonały ruch. Bielizna już była mokra od ejakulatu. To jakieś szaleństwo. Wyjąłem dłoń i starałem się skupić uwagę na czymkolwiek innym. Starałem się oddychać równomiernie. Dzisiejszy widok Malfoya nago stanął mi przed oczami, a ja nie mogłem przez to nad sobą zapanować. Wszystko przez to, że Ginny myślała dzisiaj tylko o sobie. I pomyśleć, że pewnie myśli że ja też doszedłem, bo mój penis skurczył się od tych czułości do wielkości orzeszka. 

Wstałem zrezygnowany starając się zmienić tor moich myśli. Ze składzika, wyjąłem zmiotkę i szufelkę i posprzątałem, szczątki mojej ulubionej szklanki na whisky, która musiała wypaść mi z ręki kiedy zasnąłem.

Wyszedłem na spacer po okolicy naszego osiedla domków jednorodzinnych. Kroki przywiodły mnie na plac zabaw. Usiadłem na jednej z huśtawek. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i odpaliłem go wyszeptując cicho Incendio, a już po chwili mogłem nieprzerwanie zaciągać się dymem tytoniowym. Spojrzałem na nieboskłon, powoli zaczynało już świtać. Niebo stawało się coraz jaśniejsze i bardziej kolorowe. Ziewnąłem, czując jak od siedzenia zdrętwiało mi ciało. Ptaki zaczynały swój poranny świergot, a ja ruszyłem w kierunku domu. 

Ciekawe czy Draco też nie może spać po tym co go spotkało.


* * *


Moi drodzy, życzę Wam uroczego poniedziałku. Basiu dziękuję za pozostawione dobre słowo. Życzę Wam wszystkim zdrowia psychicznego i fizycznego w tym trudnym dla nas czasie. Następny rozdział już się piszę, więc zapraszam na kolejną część już za tydzień. 





czwartek, 8 października 2020

2. Niewygodne połączenie

 

Dziwnie jest czytać o sobie z gazet i mediów społecznościowych. Wiesz, że piszą o tobie, ale nie ma to jednak żadnego pokrycia z rzeczywistością. Niby są tam twoje zdjęcia, a jednak wszystko całkiem obce. Chyba tym razem nie chcę wiedzieć jak to się skończy. Fani cię kochają. Ale czy ta miłość jest w jakikolwiek sposób prawdziwa? Przecież nikt tak na prawdę cię nie zna. Moja prywatność właśnie została rozerwana na kawałki bardziej niż dotychczas. Niż kiedykolwiek od samego debiutu. Wybaczcie, że tak nostalgicznie i żałośnie brzmią te słowa, ale nie umiem ubrać ich jakoś sensowniej.  


Powieki były ciężkie, w sumie dziwnie tak samo jak moja klatka piersiowa. Kiedy tylko spróbowałem unieść głowę, przeszywający ból napotkał sprzeciw całego ciała. Otworzyłem oczy czując jak suche mam spojówki. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wylądowałem przez przypadek na pustyni, zamiast w domu. W domu? Ah.. no tak przecież wczoraj przyleciałem do Polski. Wszystko dookoła wirowało. Jakaś cholernie ciężka ręka oplatała mój tors. Na co patrzyłem? Jakaś wielka, muskularna łapa leżała na mnie. Z tej perspektywy widziałem jedynie nagie wyrzeźbione plecy, kark i brązowe włosy. Wszystko z pewnością należące do faceta. 

- Kurwa, z deszczu pod rynnę. - Wzdychnąłem, zsuwając z siebie obce ciało. Próbując wygramolić się z łóżka potknąłem się jeszcze o leżące na podłodze jeansy. Zakrywając dłonią usta starałem się powstrzymać soczystego pawia, który napierał na polską kulturę jak bolszewicy do 1989 roku. 

- Wszystko okej? - Głos zza pleców najwyraźniej obudził się starając się zwrócić moją uwagę. Dopiero po chwili doszło do mnie, że pytanie było po angielsku.

- Nie mów do mnie teraz.

Bieg przez mieszkanie w mdłościach to mój najmniej ulubiony sport ekstremalny. 

Kiedy wymioty ustały stanąłem ledwie na nogach otwierając kurek w prysznicu. Lodowata woda spływała po twarzy jak za dnia kiedy opuszczałem Seul. Tak bardzo przypominała mi wtedy deszcz gasnącego lata. Jak zza mgły pojawiły mi się w głowie gorące pocałunki. Co się ze mną dzieje? 

Stając otulony szlafrokiem wpatrywałem się w piszącego coś na telefonie faceta mającego na sobie jedynie spodnie. Siedział na łóżku tyłem, ze stopami opuszczonymi na podłogę. Odwrócił się kiedy odchrząknąłem. Mięśnie mu się napięły i rozluźniły na dźwięk mojego głosu. 

- Jeszcze nie wyszedłeś? 

- A tego właśnie chciałeś? - Jego głos brzmiał nade prowokacyjnie wypowiadając te bezczelności. 

- Słuchaj - przetarłem dłonią twarz czując, że kac nadal tam jest. Nie byłem pewny czy chcę w ogóle tą sytuację wyjaśniać. 

- Nie wiem jak ty, ale ja nie znikam zaraz po przebudzeniu w takich sytuacjach mały. 

Osłupiałem słysząc słowo jakim mnie określił. Mój wzrost był zawszę dotychczas bez zarzutu. Całe metr osiemdziesiąt. No dobra, całe bez dwóch centymetrów. Nie mogę uwierzyć, że spałem z .. no właśnie bardziej mnie dziwiło, że z facetem czy że spałem z kimś przypadkowym i kompletnie nic nie pamiętam? A to ci historia. Ledwie przyjeżdżam po jednej katastrofie, a zaraz wpadam w drugą. 

- Sorry, nie wiem jak masz na imię. 

- Zapewne jakieś orientalne, skoro jestem żółty dupku. 

Parsknął cicho ze śmiechu. Bynajmniej nie cieszyło mnie, że bawią go moje ironie. 

- Nie jestem rasistą, ale skoro ty tak to będę się zbierał. 

Nie zamierzałem go zatrzymywać. Jak tylko zapiął wymiętą białą koszulę wkładając ją w jeansy, ruszył w moją stronę. Zerknął w lustro poprawiając kosmyki brązowych włosów, które opadły mu podczas snu na oczy, które stało akurat za mną. Później jego wzrok przeniósł się na mnie, złapał mnie za podbródek i zanim zdążyłem się połapać o co tu chodzi, zetknął swoje usta z moimi. Położył mi drugą dłoń na plecy i przycisnął mocniej do siebie. Byłem w jego ramionach całe dwie sekundy po czym odsunął się i odszedł w stronę drzwi. 

- Obyśmy kiedyś spotkali się w trzeźwiejszych okolicznościach. 

Stałem tak jeszcze przez chwilę, czując wciąż ten potężny pocałunek. W nosie nadal wibrował mi jego męski zapach. A ciało przechodziło dreszcz za dreszczem. Uniosłem dłoń dotykając nadal wilgotnych warg. Oddech biegł nadal za nim aż na klatkę schodową. Zerknąłem w dół, odsłaniając poły szlafroka. Fiut stał w pełnej gotowości, zadowolony otrzymanymi bodźcami z mózgu. 

- I ty Brutusie przeciwko mnie? 


Kiedy do mieszkania wpadła Ji-soo z grubsza już ogarnąłem. Siedziałem, sącząc czarną i gorzką jak smoła herbatę. 

- Jestem już. - Spojrzała na mnie krytycznym okiem. Obeszła mieszkanie, udając policyjnego psa. 

- Śmierdzi tu seksem, kogo bzykałeś? 

- Nie wiem. - Rzuciłem krótko, nie chcąc wracać do sytuacji. - daj mi tabsy.. - wyjęczałem, kładąc czoło na przyjemnie zimnym blacie stołu. 


- Masz. - Zaszeleściła reklamówką obok mnie

- Oppa, co się z tobą dzieje? Co się stało w Seulu? Czemu przyjechałeś? 

Zdecydowanie bardziej podobało mi się pierwsze pytanie, niżeli każde kolejne. 

- Chyba spałem z jakimś typem, którego niedawno wywaliłem z mieszkania. 

- Typa? Jin-hoon jesteś biseksualny? - Patrzyła uważnie na moją reakcję, czułem to spojrzenie, które wwiercała we mnie w tej chwili. Połknąłem dwie pastylki, popijając wodą. Odkręciłem jeszcze małą buteleczkę, wypijając ją jednym haustem. 

- Ja nie mówię, że to źle, ale nie znasz go? Kim był? Jakiś polski fan? Wie kim jesteś?

- Ji-soo, nie mam zielonego pojęcia, ale wnioskuję, że nie bo nie znał nawet mojego imienia. 

- Ufff.. - wyraźnie odetchnęła. 

- Nie mam pojęcia jak to się stało. Obudziłem się z nim w łóżku. A zanim wyszedł .. - podrapałem sie w tył głowy.

- To jeszcze mnie pocałował, tak że mi kemping rozstawił. Więc na pewno nie przyszedł tu bo nie miał gdzie spać. 

- A ten, no używaliście zabezpieczeń?

Spojrzałem na nią gniewnie. 

- Nie mam zielonego pojęcia co stało się wczoraj między dwudziestą trzecią, a ósmą rano.  

- Oppa, a chociaż był przystojny?

- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. 

Oczy tego małego potwora rozbłysły na sam dźwięk słowa przystojny. 

- Spotkasz się z nim jeszcze? 

- Po pierwsze wyrzuciłem go z domu, po drugie nazwał mnie rasistą, wykorzystał po pijaku, po trzecie nawet gdybym po tym miał jeszcze jakieś masochistyczne skłonności żeby go spotkać nie mam ani jego numeru ani nawet imienia. 


Po doprowadzeniu się do stanu używalności chwyciłem odkurzacz sprzątając mieszkanie. W pewnym momencie natrafiłem na coś nie możliwe do zassania. Wyłączyłem na chwilę maszynę i klękając schyliłem się żeby zajrzeć pod łóżko. Moim oczom ukazał się telefon. Z pewnością nie mój. Próbowałem go odblokować, ale bezskutecznie. Westchnąłem siadając na podłodze. 

- Czyli miał rację, jeszcze się spotkamy. 



====

Witajcie, mam nadzieję, że Jin-hoon i jego postać przypadnie wam w serduszka i pokochacie go z czasem tak jak wszystkie inne moje opowiadania. Tymczasem lecę napisać jeszcze rozdział HP i życzę wam udanego weekendu. 



środa, 22 lipca 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 005

5. Definicja upokorzenia


„I tak się składa, że członkowie Brygady Inkwizycyjnej MOGĄ odejmować punkty. Tak więc, Granger, odejmuję Gryffindorowi pięć punktów za chamskie wyrażanie się o naszej nowej pani dyrektor... Macmillan, też pięć, bo mi się sprzeciwiasz, Potter, pięć, bo cię nie lubię... Weasley, koszula ci wyłazi, za to też pięć punktów... Och, zapomniałem, ty, Granger, jesteś szlamą, więc za to dziesięć...” 
Czas kiedy Draco był przy słodkiej władzy mijały mu bardzo płynie, gładko i szybko. Brygada inkwizycyjna była dla niego niczym zabawa w boga dla zwykłych śmiertelników. W dniu kiedy bracia Wesley spłatali figla odpalając fajerwerki na korytarzach Hogwartu zaraz przy ścianie zakazów i nakazów powieszonych przez tą różową landrynkę, miał być jednym z ostatnich radosnych dni dla gryfonów.

Ślizgon od rana wpatrywał się w Harrego Pottera, nie starał się być przy tym nawet dyskretny wierząc, że właśnie znalazł coś na niego i tym razem jego wróg już mu się nie wywinie spod jarzma "sprawiedliwości".

Snape siedzący w głównej sali zniesmaczony obserwował rysujący się przed nim obrazek. Ten widok, mógł spowodować jedynie kłopoty dla nich wszystkich. Głupota jego najwybitniejszego ucznia powodowała w nim głęboki niesmak. Zamieszał czarną jak smoła małą kawę bez chociażby grama cukru i sączył ją swymi cienkimi jak linia ustami chowając za porcelaną wygięty grymas rozczarowania pomieszanego ze zmartwieniem. Nikogo ta mina by jednak nie zdziwiła. Do tej pory raczej nikt nie widział Severusa Snape z uśmiechem.

Harry ulotnił się z wielkiej sali w chwilę po podwieczorku, albo nawet jeszcze podczas. Dracon podążał za nim ukrywając się w mroku filarów. Zdziwił się jednak kiedy Potter wszedł do biblioteki zatrzymując się niedaleko działu ksiąg zakazanych. Kiedy zniknął mu za regałem zakradł się jeszcze bliżej starając dojrzeć co obiekt jego mrocznego zainteresowania, właściwie tam robi. Zanim jednak zobaczył cokolwiek wielkie, ciężkie tomisko zderzyło się z jego facjatą. Upuścił różdżkę zaskoczony tym nagłym atakiem. Jego ciało posadziło z hukiem jego wielmożny tyłek na podłodze. Głowa jeszcze chwilę kręciła mu się w umyśle dookoła orbity.

- Czego mnie śledzisz tleniona fretko? - Słowa złotego chłopca, nie brzmiały zbyt przyjaźnie. Sama pozycja obronna bruneta wskazywała, że jest przygotowany na kontratak ze strony ślizgona.

Zasadniczo Harry dokładnie wiedział, że blondyn go śledzi i wymyślił plan jak dać mu nauczkę. Ponadto ciężko było nie zauważyć jakie członek Slytherinu ma zamiary na dzisiejszy wieczór po tym jak od pojawienia się na śniadaniu wpatrywał się w niego jakby zamierzał rzucić urok od czasu do czasu ukazując szereg zębów i przebiegły uśmieszek. Harry miał dość brygady inkwizycyjnej bardziej niż ktokolwiek inny, właśnie dzięki nim Dumbledor musiał zrezygnować z pozycji dyrektora w Hogwarcie. Po części brązowowłosy czuł się winny, jakoby to on zesłał taki los na dyrektora organizując spotkania gwardii. Wyrzuty sumienia pogarszały jego samopoczucie motywując do działania.

- Wiem, że spiskujesz Potter, dowiodę tego i wylecisz razem ze swoją szlamowatą przyjaciółką i tym nędzarzem Wesley'em. - Wypluł cedząc słowa.

- Jedyne czego dowiedziesz to tego, że jesteś idiotą. - Uśmiech wypłynął mu na usta, a zielone oczy błyszczały oświetlane przez magiczne płomienie z pochodni.

- Daj mi znać jak spotkasz Dumbledora na zewnątrz w jakiejś spelunie. Pewnie staruch topi smutki w dyniowym piwie swej niekompetencji. - I te oto słowa dotknęły gryfona bo podszedł do Dracona zamaszyście gdy ten wstał próbując sięgnąć po różdżkę. Przybił go do ściany i spoliczkował.  Draco otworzył szerzej oczy upokorzony. Zacisnął usta w cienką kreskę, zmarszczył nienawistnie brwi i ściskając dłoń w pięść, uderzył Pottera w szczękę.
Oszołomiony odskoczył i złapał się za brodę. Szczypiąca gorąc rozlała się po kąciku wargi skapując na podłogę. Po dotknięciu bolącego miejsca, rozcięta warga zaszczypała go, a krew z rany pozostawiła lepki ślad na dłoni.

- Zabolało Potter?

- Nie. Za to boli mnie patrzenie na twój podły, szkaradny ryj.

Przekomarzali się tak jeszcze ze sobą w bibliotece, do czasu gdy Dracon nie trzasnął głową Pottera o regał. Odskoczył od niego, kiedy na jego dłonie trysnęła krew przeciwnika. Patrzył jakby przestraszony nie widząc jak pozbyć się szkarłatu. W momencie kiedy odnalazł wzrokiem leżącą na podłodze różdżkę, którą uprzednio upuścił Potter zablokował jego ruch mierząc w niego. Stopą kopnął drewniany przedmiot, nie spuszczając wzroku z zielonych tęczówek. 

- Jesteś tak naprawdę zgniły w środku, że nie potrafisz być lepszym od swojego ojca?

- Co ty wiesz Potter o moim ojcu i o mnie? - Uśmiechnął się odzyskując zjadliwą pewność siebie po tym jak krew z jego dłoni schował w zaciśniętych pięściach. - Ty nawet nie wiesz czym jest rodzina. Twoi plugawi rodzice byli za słabi, a mugolaki mają cię za nic. Nikt cię nie chce. Nie pouczaj mnie moralnie. - Brunet pozostał niewzruszony docinkami, które słyszał od niego od pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Tak długo jak przewodził gwardii Dumbledora i czuł się potrzebny, jego siła nie zagaśnie.

- A kto jest twoją rodziną? Ojciec, dla którego nigdy nie będziesz wystarczająco dobry? Może i nie mam nikogo z rodziny, ale nigdy nie jestem sam Malfoy. Nie muszę nikomu zaimponować, nie muszę być kimś kim nie jestem żebym mógł wieczorem zasnąć.

- Zamknij się.

- Przestań być taki głupi, wszyscy w Hogwarcie cię nienawidzą.

- Nie zależy mi na ich sympatii. Jestem częścią brygady inkwizycyjnej. - Rzekł dumnie, unosząc brwi w geście zadowolenia i wygranej potyczki słownej. Jako potwierdzenie na jego szacie zalśniła w blasku ognia odznaka w kształcie litery "I". Srebrny emblemat wyglądał w rzeczy samej imponująco. Jednakże tylko nieliczni chcieli ją nosić. Ci którzy gotowi byli sprzedać przyjaciół za odrobinę przekonań i zakłamanej ideologii.

- Nigdy go nie zadowolisz, ani ojca ani Voldemorta. Znajdź sobie lepszy powód do życia Draco. - W pomieszczeniu pojawiło się jakoby współczucie? Blondyn nie mógł się nad tym zastanowić, bo Harry wypowiedział zaklęcie, po którym Dracon został całkowicie nagi stojąc po środku pustej biblioteki.

- Wybacz Malfoy, ale nie mogę pozwolić sobie na to żebyś mi dzisiaj przeszkadzał. - Puścił do niego oczko lustrując jego ciało, które chłopak starał się zasłonić rękami. - A to podrzucę ci gdzieś przy wejściu do lochów. - Wskazał podnosząc jego różdżkę. - Miłego wieczora. - Uśmiechając się zniknął za masywnymi drzwiami pomieszczenia pozostawiając za sobą całego czerwonego blondyna.

Purpura na jego twarzy mogła oznaczać zawstydzenie, albo wściekłość. Pomijając przyczyny, jasna skóra kontrastowała z czerwienią sprawiając, że chłopak wyglądał bardzo uroczo i ponętnie. Szata, którą Harry zabrał nie była oczywiście problemem, w dormitorium w szafie wisiała druga. Prawdziwą zmorą był powrót do komnat Slytherinu w lochach. Ani Crab ani Goyle raczej nie przychodzą do biblioteki. Prędzej spotka Granger, niż któregoś z nich.

Wystawienie swojego nagiego ciała na ekspozycje w Hogwarcie dla blondyna było niczym śmierć społeczna. Gdy on zastanawiał się jak wydostać się z biblioteki i nie nadszarpnąć swojej opinii Potter biegł trzymając jego szaty i różdżkę w dłoniach zawinięte w pelerynę niewidkę. Nie zastanawiał się jak głupio i irracjonalnie może wyglądać niosąc "nic", bardziej zależało mu na tym aby nikt nie wiedział czym jest owe "nic".

- Harry czy ty masz szaty Slytherinu? - Dopytywał Ron patrząc na przyjaciela podejrzliwie.

- Aaa.. to. Nie pytaj to część planu. - Uśmiech wykwitł mu na ustach na samą myśl o sytuacji dzięki której wszedł w posiadanie szaty Draco.

- Dlaczego nikt nas nie próbował nakryć tym razem. Znalezienie pokoju życzeń było zbyt łatwe, coś mi tu śmierdzi. - Gdybała brązowowłosa.

- Wszystko w porządku Hermiona, zająłem się brygadą inkwizycji.

- Właśnie z tego powodu masz rozwaloną wargę i głowę? Zabiłeś kogoś z brygady inkwizycyjnej? - Samo pytanie wywołało na jego twarzy uśmiech. Przez chwilę nawet dało się słyszeć krótki chichot.

- Nie, jasne że nie. A to to nic, wpadłem na starego znajomego. - Wyszczerzył się do dziewczyny poklepując ją po ramieniu uspokajająco. - Kiedy to się skończy, wszyscy będziemy się z tego śmiać.

Kiedy Harry zmierzał właśnie pod peleryną niewidką aby podrzucić rzeczy Malfoy'a do lochów usłyszał rozmowę prefekta ze Snape'm.

- Panicz Malfoy w dalszym ciągu nie wrócił do dormitorium. Nie chciałem pana profesora osobiście tym kłopotać, ale wydawało mi się.. - Nie zdążył dokończyć bo Snape mu przerwał wchodząc w słowo.

- W istocie pan Malfoy jeszcze dla mnie nad czymś pracuje.

W głowie Harry'ego pojawiła się myśl z szybkością błyskawicy.

- Wingardium Leviosa. - Wyszeptał a szaty powoli zaczęły szybować w powietrzu. Sam twórca pozostawał jednak w ukryciu. Draco podniósł wzrok ukryty do tej pory w ramionach. Zamglone oczy spoglądały w dal.

- Wiem, że tu jesteś. Napatrzyłeś się już? - Harry nie zamierzał mu jednak odpowiadać. Kiedy tylko zobaczył na twarzy blondyna łzy upokorzenia, które przypuszczalnie ronił do tej pory przez parę godzin. Nie było mu do śmiechu, ani do złośliwości. Czy tak wygląda człowiek, który ma zostać przyszłym bezwzględnym śmierciorzercą? Jego myśli zostały skierowane w zupełnie innym kierunku, kiedy nagle z cienia wyłoniła się postać.

- Nie sądziłem, że mnie zauważyłeś. Nie bardzo rozumiem co robisz w bibliotece o tak późnej porze nago. - Uniósł brew wymownie, ręką wskazując na jego ciało. Draco wyprostował się wyglądając dużo pewniej niż przed chwilą.

- Zabini, radzę ci pilnować swojej szaty. - W odpowiedzi otrzymał uśmieszek.

- Mam dla ciebie lepszą propozycję, odnośnie moich szat - Czarnoskóry, przystojny chłopak zbliżył się do Malfoya jeszcze bliżej, przez co Malfoy cofa się o krok spotykając plecami zimno szkolnego muru. Czekoladowa skóra dłoni Blaise'a dotknęła różowiutkiego sutka blondyna, jednocześnie drugą chwytając jego przyrodzenie. Malfoy jęknął mimowolnie. Zrzucił z siebie pelerynę i wpił w usta przyjaciela.

- Tego chcesz? - Wysapał rozłączając ich usta po niezwykle namiętnym i pełnym pasji pocałunku. 

- Tak, pragnę cię Draco. Przez twoje wspaniałe ciało, fiut właśnie rozsadza mi spodnie. Chcesz pozbyć się mojej szaty? - Uwodzicielski uśmieszek wykwitł na jego pełnych warach. Blondyn bez wahania dopadł paska w jego spodniach, całując go ni mniej entuzjastycznie. 

Harry, nie uciekł z biblioteki od razu. Stał jeszcze długą chwilę zapisując w pamięci intymny moment tych dwóch. Pierwszy raz doświadczył tak erotycznej sytuacji w swoim życiu.


***

Rozdział się podobał? A może masz jakieś dygrysje? Skomentuj, chętnie odpiszę. 


środa, 1 lipca 2020

Zwą mnie księciem Slytherinu - 004


4. Złoty chłopiec


 "To, co się wtedy roztrzaskało, było tylko zapisem przepowiedni przechowywanym w Departamencie Tajemnic. Ale przepowiednia została wygłoszona przed kimś i ta osoba wciąż ma sposób, by ją sobie dokładnie przypomnieć." 


Omdlał w końcu, a ja poczułem głębokie poczucie winy. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mi się nie zapanować nad sobą w pracy. Nikt jednakże do tej pory nie próbował dobrać mi się do tyłka.
Kiedy nieco ochłonąłem upewniłem się, że Draconowi nic nie dolega oprócz psychicznego wyczerpania i jego życiu nic nie zagraża. Zgarnąłem go na łóżko nieco delikatniej niż przeciętny wór z kartoflami, sam siadając na podłodze, oparty o wyżej wspomniany mebel. Zacząłem się zastanawiać o ironio losu, cóż to się w przeciągu tego tygodnia wydarzyło. Ginny nałożyła na mnie zaklęcie namierzające, wyrzuciła mi komórkę i zrobiła cholerną awanturę. Któż by pomyślał, że po ośmiu latach nadal będę miał takie powodzenie. Od czasu kiedy Kraucz junior wrzucił moje imię do czary ognia młode dziewczęta zaczęły zwracać uwagę na moje o zgrozo samobójczo - bohaterskie czyny. Bycie aurorem w ministerstwie jedynie pogorszyło sprawę. Cierpiało na tym moje małżeństwo. Ginny Wesley, którą poślubiłem była straszną zazdrośnicą. Miało to w sobie wiele uroku. Zawsze chodziła wokół mnie wypachniona, odstawiona i troskliwie, aczkolwiek zaborczo dobierała mi ubrania pod szatę do pracy, myśląc że cokolwiek spod niej widać. Uśmiechnąłem się na samą myśl. Przetarłem oczy dłonią zdejmując okulary. Muszę kupić nowe soczewki. Te wczorajsze już się nie nadająbo wypadły na podłogę. O ironio losu. Potarłem kark i oczyszczając Dracona z ziemi która wkradła się nie wiadomo skąd na jego bose stopy, kolana i dłonie. Chwyciłem różdżkę, którą odebrałem podczas przeszukania jednemu z przestępców.
- Tergeo - wyszeptałem, a jego ciało na nowo stało się czyste. - Gdzie się podziewałeś w ciemną noc o tej porze. Złamałeś mi różdżkę, a Ministerstwo rozerwie mnie na strzępy jeśli ta eskapada ujrzy światło dzienne. 
- Zawsze byłeś strasznym gnojem. - Westchnąłem i zebrałem się z podłogi. Spojrzałem na swoją dłoń opuchniętą przez ciosy zadane Draconowi. - Będę musiał znowu okłamać Ginny. - Potarłem jeszcze kulę leżącą na nocnej szafce, którą kolokwialnie mówiąc ukradłem z departamentu tajemnic. Kiedy ją rozbiłem jak do sali przepowiedni wpadli śmierciożercy już nigdy nie chciała ujawnić prawdy. Poskładałem ją zaklęciem, na pamiątkę. Jest niegroźna, przypomina mi jednak przeszłość..

Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli. 

A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, 

będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się,

 gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...


*
Deportowałem się prosto do domu czując, że jeszcze chwila i zasnę na stojąco. Kiedy otworzyłem drzwi kluczem, zegar w korytarzu wskazywał trzecią rano. Alkohol już dawno ulotnił się z krwiobiegu, głowa jednak nieznacznie sprawiała uczucie dyskomfortu. Wypiłem w kuchni szklankę wody, kiedy światło zapaliło się gwałtownie. We framudze stanęła Ginny Wesley, z założonymi rękami spojrzała wymownie na swojego męża.
- Na Merlina, wiesz która jest godzina? I nie mów mi, że zasiedziałeś się w ministerstwie bo nie uwierzę. - W istocie, nie zasiedziałem się w ministerstwie. Kiedy próbowałem się wytłumaczyć, pomijając ściśle tajne informacje, kobieta, odwróciła się na pięcie machając zniechęcona ręką. - Oh daruj sobie, tą woń alkoholu czuć już na piętrze. - Nie miałem nic do dodania, westchnąłem kiedy zniknęła wchodząc po schodach.
*
Kiedy wyszedłem spod prysznica usłyszałem szmer na korytarzu, pochodzący z piętra domu. Po schodach sfrunęła kołdra, z piżamą i wylądowała niezgrabnie na kanapie. Była to jednoznaczna i dosadna informacja, że żona nie zamierza mnie dzisiaj wpuścić do sypialni. Złościła się ostatnio coraz częściej, a ja zastanawiałem się co z tym zrobić. Ułożyłem się na kanapie spoglądając na stopy nie mieszczące się na meblu. Podkurczyłem kolana i przekręcając się na bok wpatrywałem się w stary, masywny kominek. - Lacarnum Inflamari - Zaledwie parę ogników zaczęło skakać po ułożonym za szklaną szybą belkach drewna. Niedługo po tym, znużony i ukojony zasnąłem.
*
Obudziło mnie twarde lądowanie na podłodze. Ogień już dawno zniknął nie spalając drewna. Przeciągnąłem się wchodząc do kuchni, włączyłem ekspres i za pomocą zaklęcia wyczarowałem z szafki kubek, który wylądował pod dozownikiem. W tym samym momencie ekspres zaczął skrzypieć, sapać i wypluwać czarną jak smoła ciecz. Udałem się schodami na piętro, gdzie znajdowała się nasza sypialnia. Wchodząc do pomieszczenia pierwszym co zobaczyłem był wypięty tyłek Ginny, który nie zakrywała kołdra. Materiał zamiast ją okrywać, leżał połowicznie na podłodze i jej głowie. Uśmiech wykwitł na mojej zmęczonej twarzy, ujmujący widok. Wręcz rozkoszny, pomyślałem i natychmiast ruszyłem naprawić zastałą anomalię. Ujrzałem jej spokojną twarz i zdałem sobie sprawę, że taką rudowłosą właśnie pokochałem. Nieśmiałą, czerwieniącą się na mój widok. A jednocześnie świadomą, czego ode mnie chce. Kiedy wcisnęła mi na palec obrączkę, wiedziałem że to jej zaciekły uśmiech chcę oglądać przez resztę swojego życia. Odgarnąłem, opadające pukle włosów z twarzy i schyliłem się skraść z tej brzoskwiniowej twarzy całus, kiedy to zachłanna dłoń pociągnęła mnie na łóżko. Wtuliła się we mnie oddychając w moją szyję. Westchnąłem czując, że w piżamie zaczyna robić mi się ciasno. Pachniała anyżem i wanilią. Zapewne upiekła wczoraj swoje popisowe ciasteczka, których nienawidziłem. Jadłem je jednak za każdym razem bardzo gorliwie, nie chcąc sprawić jej przykrości. Ale jak boga kocham jeśli wczoraj też zrobiła podwójną porcję, pozbędę się ciastek zaklęciem wyparowującym. Albo zgładzę samego siebie. Skradłem całus z tych ładnie wyrzeźbionych różowych usteczek. Skradłem kolejne dwa, wzdychając z narastającego pożądania. Nie byłem dla niej dobrym mężem. Potarłem kciukiem delikatne policzki, następnie powieki, opuchnięte zapewne od płaczu. Zamiast pić z Malfoyem powinienem do niej wrócić wcześniej. Cały tydzień nadrabiałem zaległe sprawy papierkowe w ministerstwie, kiedy wracałem za każdym razem robiła niezadowoloną minę i mówiła, że dzwoniła do Rona, który zawsze wraca do domu o normalnej godzinie. Tak Ron też został aurorem, jesteśmy jednak w innych departamentach, więc mój drogi szwagier może wrócić do Hermiony ku jej niezadowoleniu znacznie wcześniej niż ja. W głowie odtworzył mi się jej głos kiedyś w odwiedzinach zasłyszany.
  Harry, Ron to chyba wcale nie pracuje w ministerstwie, czemu wraca do domu tak wcześnie? Ten obibok nie dość, że wraca wcześniej niż ja, nawet palcem nie kiwnie w domu dasz wiarę. Ginny mówiła, że wracasz po nocy. A ten wraca i cały dzień leży na kanapie. Pewnie wam ciężko jak widujecie się tak rzadko. 

Raz jeszcze skradłem całusa, po czym już śmielej wślizgnąłem się językiem do środka. Ginny tylko coś mruknęła i nieco się odsunęła. Ułożyłem się obok na łóżku, dłonią wślizgując się między poły satynowego szlafroka. Palcami wyczułem materiał szortów, który zręcznie odsunąłem docierając do strategicznej strefy partnerki. Starałem się ją pobudzić pocierając palcem wejście, co po chwili zaczęło przynosić delikatny skutek, bo dziewczyna zaczęła ciężej oddychać. Wzdychnąłem czując jak bardzo twardy i spragniony jestem. Wsunąłem palec głębiej, zanurzając się w niej. Była ciepła i lepka. Zacząłem poruszać palcem już śmielej wydobywając z jej gardła cichutki jęk. Przez chwilę przestałem, wysuwając palec czując jak jej soki wypływają na udo. Wyjąłem go tylko po to by za chwilę dołączyć drugi. Pobudzałem ją mocniej, chcąc obudzić jak najszybciej. W przeciwnym razie chyba skończę w gaciach.

Wsunąłem język w te słodkie wargi, które oddały francuski pocałunek. Przerywając połączenie jedynie na wydanie z siebie sapnięcia. Napotkałem przed sobą brąz jej pięknych głębokich oczu. Malowało się w nich z pewnością pożądanie. Po chwili jednak zmarszczyła brwi, jakby w tym momencie dopadła jej umysł rzeczywistość. Nie zważając na narastającą falę złości z jej strony korzystając z chwilowego rozkojarzenia spowodowanego pracą moich palców, wysunąłem je z niej zastępując czymś znacznie większym i dłuższym. Westchnąłem czując jak otacza mnie to cudowne gorąco. Jęknęła głośno kiedy wszedłem i natychmiast starała się mnie z siebie zrzucić. Przytuliłem ją mocno, mając nadzieję że chwila uniesienia zaćmi jej wczorajszy żal. Nakryłem jej usta swoimi, całując żarliwie. Pieściłem jej szyję językiem, ssąc i przygryzając delikatnie i po chwili jej stalowy uścisk na moim karku zelżał. Rozchyliłem poły szlafroka odkrywając, że pod nie ma żadnej koszulki. Moim oczom ukazały się dwie zgrabne piersi, które natychmiast zacząłem otaczać troskliwymi pieszczotami. Wtórowały im coraz szybsze ruchy moich bioder spotykających się z jej łonem. Pojękiwała cichutko, na twarzy wypełzł ten słodki rumieniec, który zawsze się tam znajdował kiedy ją brałem w ten sposób. Poruszałem się coraz szybciej, zmieniając pchnięcia, próbując odnaleźć te niosące spełnienie.

       Przymknąłem oczy wyobrażając sobie jak kochamy się przed oknem, jak posuwam ją kiedy rozmawia przez telefon, albo w ministerstwie kiedy przyszła przynieść mi lunch. Posapywania w pokoju rozdziera jej głośny jęk i już czuję, jak zaciska swoje mięśnie kegla na moim przyrodzeniu zakleszczając go prawie boleśnie. Zakładam sobie jej uda na ramiona, pogłębiając penetrację. Poruszam się coraz szybciej z ciałem całym zroszonym potem. Przymykam oczy starając skupić się na chwili orgazmu, który nie nadchodzi. Jeszcze parę niedokończonych ruchów i obracam jej ciało gwałtownie na brzuch. Wchodzę w nią cały do końca. Jęczę przy tym gardłowo i ściskając jej pośladki uderzam głośno jądrami o jej ciało. Napieram niczym imadło, a przed oczami mam jej zgrane kształty. Chwytam jej włosy i zmuszam żeby odchyliła nieco głowę do tyłu. Szarpnęła się lekko niezadowolona z braku mojej delikatności. Parę kolejnych pchnięć i zaciskam palce na wezgłowiu łóżka czując jak wszystkie moje mięśnie spinają się jednocześnie. Dochodzę dysząc i opadając na jej plecy. Jeszcze chwilę czuję dreszcze opuszczające moje ciało. Zerkam na zegarek - Dochodzi siódma rano. Godzinna stymulacja, żeby dojść. Harry starzejesz się. Całuję jej plecy starając się załagodzić sytuację.

 Kładę się obok. Odwraca się do mnie z zawstydzonym spojrzeniem.
- Już nasycony? Ty cholerny perwersie - Pyta mnie bezceremonialnie. Wiem o co się złości. Nie lubi kiedy ją tak szarpię. Moja żona najchętniej by chciała żebym kończył w tym samym momencie co ona i gładził jej ciało z czułością i romantyzmem. Zamiast odpowiedzi, składam na jej ustach najbardziej czuły pocałunek na jaki mnie stać. Topnieje w moich ramionach.
- Pośpijmy do ósmej. - Wiem, że nie mogę spełnić jej prośby. Zamiast tego utulam ją i rzucam bezdźwięcznie somnus, po chwili Ginny już smacznie śpi.

Wymykam się z małżeńskiego łoża na balkon. Spod parapetu wyjmuję ukrytego na chwilę jak te papierosa.

- Lacarnum Inflamari - Zaciągam się mocno, rozkoszując się gorzkim smakiem dymu. Stopy marzną mi na kafelkach pokrywających podłogę balkonu. Lato jest z roku na rok coraz zimniejsze z rana.



****


Książe Slytherinu powraca w lekko hetero wersji, jedynie na potrzeby związku małżeńskiego Harrego. Zapraszam was do komentowania i śledzenia reszty moich opowiadań.

Wasza D.






piątek, 26 czerwca 2020

1. Iskra z Itaewon





"To be able to smile, after giving you my everything" 

Telefon w kieszeni nie przestawał wibrować. Nie mogłem jednak odebrać, więc jedynie ignorowałem połączenia przychodzące, wiedząc dokładnie, co znaczą w obecnej sytuacji. Jako jedyna osoba bez parasola przemierzałem schody prowadzące na ulicę z metra. Białe kafelki mokły, odświeżając swój kolor. Zielone drogowskazy wskazywały, który kierunek obrać. Nie dla mnie. Mnie nie wskazywały nic. Nie wiedziałem gdzie pójść. Nie chciałem jednak tym samym błąkać się po ulicy bez celu. W takich momentach człowiek wspomina, jak bardzo brakuje mu niezdrowych nawyków wytapiających bezsensowny czas. Patrzyłem w niebo przybierające kolor szarości i granatu, gdzieniegdzie wyłaniało się błękitne niebo. Łzy niebiańskie opadały, na ciemne szkła okularów rozmazując mi wyborny widok. Żałosny uśmiech wkradł się w jeden z kącików ust. Spierzchnięte wargi, pogryzione nerwowym odruchem piekły przez rozcięcia od białych bezwzględnych zębów. Jak mógłbym płakać kiedy pogoda robi to za mnie.

 Wszystko zwolniło, oprócz soundtracku w mojej głowie, który dudnił słowami piosenki, którą znałem na pamięć. The black skirts - Till the end of Time. Czy to już?
Włosy przytulały się do czaszki mokre, ciężkie i zimne, nie dbałem o ich stan. Nie dbałem o ludzi szturchających moje ramie, przechodząc w pośpiechu. Wpadali przy ukłonie na kolejnych równie zapracowanych ludzi. Stałem bezsensownie, na środku wejścia do metra nie myśląc i nie chcąc podjąć decyzji w którą stronę powłóczyć nogami. Naciągnąłem mocniej skórzany czarny płaszcz, kiedy wiatr lekko strącił go z ramienia.

Zimno wdarło się łaskocząc moją klatkę piersiową. Itaewon był jedynym miejscem gdzie mogłem bez zmartwień sunąć ulicą przed siebie. Tym razem było inaczej. Smutek ściskał mi gardło i żołądek tak, że najszybciej mi było do puszczenia pawia w najbliższym śmietniku. Itaewon moj mały raj obcokrajowców. To tu widziałem go po raz pierwszy. Czy mógłbym zobaczyć i ostatni z nieufną miną jaki miał w zwyczaju robić? Nie mogłem tym razem zlustrować żadnej twarz z nadzieją, że go zobaczę. Wszystkie oblicza zasłaniały te cholerne parasole. Odepchnąłem się od barierki schodów i ruszyłem do przodu. W niedługim czasie otrzepywałem już buty przed wejściem do Coco Ichibanya, które było zaraz po drugiej stronie ulicy.  Szlane drzwi automatyczne wpuściły mnie do środka. Zostałem zlustrowany i zaprowadzony do stolika przy ścianie. Nie musiałem wertować żółtego menu, zawsze brałem to samo danie. Z przyzwyczajenia, z lenistwa.

- Poproszę smażonego kurczaka, z wołowiną z makaronem udon w sosie curry, kimchi z rzodkiewki, butelkę soju, piwo i dużą szklankę. - ukłoniłem się do kelnerki, która zrobiła to samo.

Uderzyłem łokciem szmaragdową buteleczkę otwierając ją zamaszyście dolewając do piwa znajdującego się w szklance. Wymieszałem wykonując kulisty ruch i wypiłem duszkiem, wydobywając z gardła chrapliwy dźwięk. Wyobrażałem sobie jak chłopaki siedzący dookoła robią to samo uśmiechając się z zadowolenia.

*

Okno samolotu dawało mi widok na piękne światła Seulu. Odprawa nie wypadła z taką łatwością z jaką miałem to nadzieję, nie żeby ktoś mnie zatrzymywał. Dopóki mój kamuflaż w postaci czapki z daszkiem, maseczki, kaptura i ciemnych okularów nie zostały zdjęte przy odprawie nikt nawet, a przynajmniej tak mi się wydawało, nie zwrócił na mnie uwagę. Monbebe* nie miało przecież pojęcia, że jeden z ich oppa wsiada do samolotu. W obecnej sytuacji mogłyby nawet obrzucić mnie jajkami. Ludzie za mną zaczeli szeptać kiedy tylko mój koreańsko-europejski ryj pozbył się przebrania. Służbistka patrzyła na mnie spokojnie, po czym oddała mi paszport i przepuściła dalej.

*
Samolot lądował właśnie na lotnisku Chopina kiedy turbulencje wyrwały mnie z drzemki.
Słodki boże, po pięciu latach znowu w domu.
Zamówiłem ubera i już po chwili siedziałem na siedzeniu przyglądając się jak Warszawa po latach rozrosła się i wypiękniała. Cudownie pusto. Wszędzie tak mało osób, wszędzie tak spokojnie i kolorowo. Pałac Kultury nadal stał, poranne promienie słońca wkradały się i oświetlały materiał piaskowca, z którego budynek był zbudowany. Złote tarasy straciły nieco w moich oczach przy koreańskich centrach handlowych, jednakże rondo onz nadal wyznaczało wszystkie moje eskapady na miasto w nastoletnim wieku.
Wjeżdżając windą w dłoni dzierżyłem jedynie jedną skromną walizkę. Klucze odblokowały zamek magnetyczny wpuszczając mnie do środka. Zatrzasnąłem drzwi, rzucając klucz na blat w sporej kuchni połączonej z salonem, którego cała jedna ściana ukazywała zza szkła widok poranka panoramy miasta. Uchyliłem drzwi sypialni i natychmiast je zamknąłem.
- Cholera. - Zakląłem po nosem. Z pokoju wyskoczyła w niedługim czasie jakaś postać trzymając w dłoni wazon w geście obrony przed "włamywaczem"
- Jin- hoon! - Okrzyk radości rozdarł ciszę apartamentu. Dobrze, że mieszkanie nie miało już więcej sąsiadów, a piętro miałem jedynie dla siebie. Małe, drobne kobiece ciało rzuciło się na mnie tuląc się niczym stęsknione szczenie widzące swojego pana.
- Jak możesz korzystać z mojego mieszkania do bzykania się ty mała wiedźmo! - W odpowiedzi odsunęła się tylko z szaleńczym łobuzerskim uśmiechem, wydęła język i ciągnąc mnie za rękaw udawała słodki ton - Oppa tak za tobą tęskniłam, czemu nic nie mówiłeś, że przylatujesz. Myślałam, że wydajecie w następnym tygodniu nowy album. - Bystre zielone oczy obserwowały mnie spod długich rzęs.
- Nie zmieniaj tematu, bo powiem rodzicom, co tu dzisiaj widziałem.
- Rodzice wiedzą, że przyleciałeś, a mi nic nie powiedziałeś?! - Krzyknęła, po czym jej stopa uderzyła mnie w żebra. - Niezupełnie. - Musiała zauważyć, że na ułamek sekundy przez twarz przeleciał mi smutek, bo spoważniała, stanęła prosto i uważnie mi się przyglądając, wystrzeliła.
- Oppa narozrabiałeś? - W odpowiedzi jedynie ją przytuliłem, stawiając podbródek na jej małej głowie. Wsunąłem nos w te lśniące ciemne włosy i napawałem się ich miękką strukturą.

W tej chwili usłyszeliśmy wymowne chrząknięcie. Na twarzy osobnika malowało się zniesmaczenie. Jedna brew powędrowała mu niebezpiecznie wysoko, tworząc obraz nieco komiczny aniżeli groźny.
- Kurwa wiedziałem, że zdradzisz mnie z jakimś pierdolonym żółtkiem. - Przetarł twarz dłonią i wściekły zniknął w sypialni. Rzuciliśmy do siebie jedynie rozbawione spojrzenia. Kiedy pojawił się, mijając dziewczynę, stanął przede mną i złapał mnie za poły bluzy. Prawdziwy wściekły grecki bóg, w nieco pogniecionej koszuli, z blond loczkami łypał na mnie wyższy o jakieś dziesięć centymetrów.

Wykręciłem się z tego szalonego uścisku i wystawiając go za drzwi, rzuciłem przez ramie.
- Jak chcesz pieprzyć moją siostrę przez resztę życia i to jeszcze w moim mieszkaniu to lepiej przyślij mi list z przeprosinami, albo pokażę ci prawdziwe oblicze azjatyckiej rodzinki ćwoku. - Zanim cokolwiek odpowiedział, drzwi zdążyły się zamknąć, zostawiając go przed windą osłupiałego.

- Czy każdy twój facet musi być takim napakowanym fiutem? Zobaczysz, kiedyś dostanę porządny wpierdol, od któregoś z nich. - Wyszczerzyłem się zmęczony do tej małej lisicy.
W odpowiedzi jedynie się roześmiała, dodając po chwili typowe dla niej stwierdzenie. - Lubię wyrzeźbionych byczków.

- Zamów mi jakieś dobre śniadanie, skoro już tu jesteś i bezcześcisz mi łóżko.

Powitanie w iście polski sposób. Chlebem i solą. Wciąż czekam na chleb. Dziesiąte piętro dawało mi świetny widok, kiedy moje zwłoki leżały na kanapie tuląc do siebie tą małą smarkulę. Z jednej strony cudownie było mieć kogoś przy sobie kiedy nie mogłem zapomnieć o tym całym gównie po drugiej stronie kontynentu azjatyckiego. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku

- Ji-soo - Uniosła się na łokciach, badając mój wyraz twarzy.
- Tym razem naprawdę wszystko spierdoliłem. - Potok łez zaczął wypływać spod moich powiek, a gorzki śmiech targał moim ciałem. - Spierdoliłem wszystko.



====

Dziękuje, że nadal tu ze mną jesteście po tych 6 latach nieobecności. To i inne opowiadania będą kontynuowane. Planuję również wiele innych.


1. 2020


Wpadłam sprawdzić jak się macie. Mamy rok 2020, korona wakacje jak niektórzy opisują, ten jakże zaskakujący periodyk naszego życia. Mam nadzieję, że trzymacie się zdrowo i pozytywnie. Z tejże okazji wróciłam coś napisać. Jak widzicie zmieniłam również szatę graficzną. Nie jest to jeszcze wersja ostateczna, jednakże idę w ten deseń. Co do opowiadań zamierzam kontynuować. Jedne muszę od nowa przeczytać inne ponownie pokochać. A z księciem Slytherinu przeprosić. Zaczęłam tworzyć też 2 całkiem nowe opowiadania. Chwilowo szukam również edytora, który zechciał by poprawiać moje błędy.


Trzymajcie się zdrowo! A ci z was, którzy mogą.. Niech idą na wybory.
Wasza D.