Czytaliśmy kiedyś w liceum lekturę - "Król Edyp". Jak mam być szczery nie rozumiałem jejznaczenia aż do dziś. W czasie meczu musiałem na chwilę wyjść bo zadzwonił telefon. Czy Bóg przygotował dla mnie przeznaczenie tak jak dla tamtejszego króla Teb, na które nie miał wpływu pomimo usilnych starań? Jedyne czego pragnąłem to ogłuchnąć w tamtym momencie. Pisałem, kiedyś wypracowanie na temat : " Co jest gorszą tragedią. Niewiedza Edypa o swoim pochodzeniu, czy poznanie prawdy?"
Gdybym, mógł napisać odpowiedź na tą dłuższą pracę pisemną z pewnością wolałbym inną opcję niż wybrałem.
- Halo?Zadziwiające jak parę słów może zamienić najpiękniejszą chwilę w koszmar. Przyprawić o szybsze bicie serca. Telefon upadł mi na beton w przejściu z trybun do wyjścia ze stadionu. Podniosłem go i w jednej chwili popędziłem w stronę ulicy. Ręce trzęsły mi się tak, że skasowanie biletu graniczyło z cudem. Kiedy jechałem autobusem wszyscy zebrani patrzyli na mnie jak na ćpuna. Gil leciał mi z nosa, włosy miałem potargane, oczy nieobecne. Kiedy dotarłem wreszcie do drzwi szpitala, biegałem od sali do sali próbując się czegoś dowiedzieć. Widziałem jak przez mgłę. Kiedy złapałem jakiegoś lekarza zacząłem się drzeć i szarpać go za fartuch. Byłem tak oszołomiony że nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Wszystko było jak kiepski serial. Poczułem silny chwyt w pasie. Przestałem dosięgać podłogi. Ocknąłem się siedząc na łóżku szpitalnym. Przede mną stała jakaś pielęgniarka i lekarz.
- Dostałeś silny środek uspakajający. Może być ci słabo i mogą wystąpić mdłości. Posiedź tu chwilę.
- Co z nią?! Błagam powiedz mi czy ona żyje?!Krzyczałem zdzierając sobie gardło. Oni stali dookoła niewzruszeni, niczym plastikowe lalki. Patrzyli na mnie z politowaniem, godnym kata, który zamierza zaraz wykonać karę śmierci na swojej ofierze. Kiedy wysoki mężczyzna kiwnął na pielęgniarkę, ta zbliżyła się do mnie i podciągając mi rękaw wbiła mi w żyłę strzykawkę z kolejną dawkę środku uspakajającego. Próbowałem się wyrwać, ale już po chwili wszystko wokoło zaczęło się rozmazywać. Nie wiedziałem ile czasu tak leżałem patrząc w biały sufit. Czułem się rozdarty i rozleniwiony. Słyszałem szybkie łomotanie mojego serca, ale jednak byłem cholernie spokojny tym co się dookoła mnie dzieje. Wstałem na miękkich nogach, ledwie się utrzymywałem.
Kiedy wyszedłem na korytarz ktoś podał mi kawę. Podniosłem wzrok i spotkałem się zserdecznym uśmiechem chłopaka o niesamowicie jasnych i kontrastowo ciemnych, wręcz czarnych włosach.
- Powinna postawić cię na nogi.
- Dzi.. dziękuję - wydukałem, zachrypniętym głosem. Spojrzałem na kawę w kubku i uświadomiłem sobie, że potwornie chce mi się pić. Pociągnąłem spory łyk. Była gorąca, mocna i gorzka. Skrzywiłem się.
- Jesteś Joshua, prawda?
- Tak. - odparłem, wciąż wpatrując się w czarny, parujący płyn. - skąd to wiesz?
- Chodzimy do jednej szkoły. - wyjaśnił. Nic nie odpowiedziałem. Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W końcu brunet znów się odezwał: - tak w ogóle, to jestem Markus... pracuję tu jako wolontariusz.Podniosłem na niego wzrok. Nadal uśmiechał się serdecznie. Patrząc tak na niego, zapomniałem na chwilę gdzie jestem i co się stało.
- Miło mi cię poznać, Mark....
- Cała przyjemność po mojej stronie. Lepiej usiądź, jesteś jeszcze bardzo słaby.
- Ale... ja muszę znaleźć babcię, ona...
- Spokojnie, ja się tym zajmę, powiedz mi tylko jak się nazywa.
- Tara... - wykrztusiłem, siląc się na pewny, opanowany ton. - Tara Lawson- Dobrze. Poczekaj tutaj na mnie. - powiedział, po czym odszedł korytarzem i zniknął za zakrętem. Siedziałem tak, stukając palcami w oparcie krzesła. Siedziałem, i kompletnie straciłem poczucie czasu. Kawa zdążyła już ostygnąć. Opróżniłem kubek kilkoma łykami. Patrzyłem, niewidzącymi oczami na zegarek wiszący na ścianie. Wskazówki ruszały się nadzwyczaj powoli. Minęło jakieś piętnaście minut, zanim wrócił Markus. Pochylił się nade mną i zamachał ręką przed moją twarzą.
- Halo, kolego? Nie odpływaj.
- Co z nią? - spytałem beznamiętnie.
- Mam dobre i złe wieści... - oznajmił. Serce zatrzepotało mi jak spłoszony ptak. - Twoja babcia...
- Żyje?! żyje? powiedz, że żyje!
- Byłbyś łaskaw mi nie przerwyać? - uśmiechnął się pobłażliwe - właśnie do tego zmierzam. Zdołałem się dowiedzieć jedynie że, jej stan jest stabilny.
- Więc jakie są złe wieści?
- Tara wymaga stałej opieki lekarza, na razie jest nieprzytomna i będzie musiała zostać w szpitalu.
- Jak długo?
- Kurde, nie wiem ale chłopie nie przejmuj się, będzie dobrze.
- Ja.. - nie mogłem zapanować nad swoim głosem. Język mi się plątał.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Jak na razie nie ma się co martwić na zapas. Jedź do domu.
Chciałem, aby ten dzień nigdy w życiu nie nadszedł.. jeżeli mogłem cokolwiek dla niej zrobić było już z pewnością za późno.
****
Starałam się dodać wcześniej, ale jakiś cholerny przepraszam za wyrażenie mnie złapał i jak zwykle nie wyszło :) Cieszy mnie pojawienie się nowych obserwujących i wzrostem zainteresowania blogiem. Dziękuję Wam wszystkim i zapraszam na nowy rozdział już za tydzień w następny weekend.