poniedziałek, 18 listopada 2013

Zwą mnie księciem Slytherinu. - 001



Akcja dzieje się w ostatnich tomach. Niektóre fakty są mocno zmienione na potrzeby opowiadania inne całkiem nie odbiegają od normy. 


1."Świat nadal istniał"



Pierwszy rozdział "Zwą mnie księciem Slytherinu"



Z pewnością świat nadal istniał, ale na pewno nie taki jaki chciałbym żeby był. W moim świcie nie leżał bym na pryczy, masując obolałe plecy. Tak. Z pewnością bym nie leżał.


Odliczanie dni potrafi być cholernie nużące. Kiedy już stąd wyjdę nazwisko Malfoy na nowo rozbrzmi dumą i zaszczytami. Tak oto w wojnie o honor i władzę zostałem wtrącony do Azkabanu - miejsca, które obsadzają najgorszymi szumowinami świata magii. Po ciele aż przeszedł mnie dreszcz. Zacisnąłem zęby zeskakując z niewygodnego posłania. Nienawidziłem władz, które wtrąciły moją zacną osobę tu do tego obskurnego miejsca, śmierdzącego przez całe osiem lat. Można pomyśleć że przez tak długi czas tu można oszaleć. Owszem. Ale nie mi. Mi nie było wolno. Ja Draco Malfoy musiałem wyjść i pokazać jak bardzo Ministerstwo Magii popełniło błąd. Noc była ciepła. Poprawiłem bury koc na skwierczącym łóżku i stanąłem na niskim murku wystającym z ciemnych ścian. Noce tu bywały wybawieniem. Księżyc oświetlał moją twarz ukazując pełną tarczę. Słuchałem szumu fal uderzającego w skały. Czasami słyszałem śpiewające syreny. Ich śpiew był pełen mroku jak to miejsce za dnia. Nocą jednak nabierało spokoju, ciszy i zadumy. Tak właśnie działo się kiedy koszmary wyrywały mnie ze snu. Malutkie okienko celi było moim, jedynym spojrzeniem na świat, który się mnie pozbył. Gwiazdy spadały z nieba tu dosyć często, żadna jednak nie była tą która spełniła by moje życzenie. Podczas mojej samotni często rozmyślałem o moich towarzyszach "broni". Nosiłem na rękach śmierć wielu czarodziejów, nigdy jednak bezpośrednio.

* * *
Ranek nastał dziś bardzo wcześnie dla mnie. To był ten dzień kiedy świat na nowo usłyszy o wielkim rodzie Malfoyów. Istoty najobrzydliwsze i najstraszniejsze tej ziemi były tego dnia bardzo ożywione. Przelatywały wokoło celi skazańców. Z wszystkich wspomnień z dementorami najbardziej zapomnieć chciałem o pojmaniu. Patronus był moim utrapieniem. 

- Dracon Lucjusz Malfoy - cedził głos - No proszę jednak doczekałeś się końca swojej marnej egzystencji tu. Auror Harry James Potter do pana. 
- Jesteś dzisiaj wyjątkowo taktowny Certer. - Skwitowałem i obrzuciłem zaciekawieniem otwierające się drzwi celi. Metal skrzypiał nieprzyjemnie dając odczuć ból w uszach. W progu faktycznie pojawił się mężczyzna jednakże w żaden sposób nie widziałem w tej ciemnicy Harrego Pottera, obrońcę wszystkich szlam za czasów Hogwartu. 
- Ministerstwo Magii skróciło ci wyrok panie Malfoy jak już słyszałeś zapewne parę tygodni temu. Zostałem upoważniony do eksportowania cię z Azkabanu. Jest już pan spakowany? - Zdziwiła mnie miękkość jego głosu. 
- Certer - zwróciłem się do mężczyzny którego przez ostatnie osiem lat widywałem codziennie z pocztą, lub posiłkiem. - Chyba oślepłeś już do reszty na starość. A co do pakowania to - zwróciłem się do mojego gościa. - Wszystko mam już przygotowane. Poczekał aż wyjdę i podążył obok. Chwilę mierzyłem wzrokiem jego buty podążając w górę na jego ubranie. Chyba to zauważył bo kącik jego ust uniósł się jakby w leciutkim uśmieszku. Zmarszczyłem brwi. Nikt nie kpi z Malfoya, koleś ma tupet. Automatycznie odwróciłem wzrok żegnając spojrzeniem przeklęte zielone światło i półmrok budynku, niczym klimat lochów w Hogwarcie. I w owej chwili, aż się zacietrzewiłem słysząc zduszony pomruk śmiechu.
- Masz jakiś problem? - skrywana irytacja wreszcie dobiegła końca.

* * *
Trzymałem się kurczowo miotły starając się znieść niewygodę. Jednocześnie ekscytowałem się mogąc poczuć wiatr. Świszczało mi przez chwilę w uszach, a gogle dokuczały mojej delikatnej skórze twarzy, jednakże czułem tyle życia w płucach i w ciele że śmiech sam wydobył się z gardła. Postać za mną poruszyła się nieznacznie. Czy ten koleś chce dobrać się do mojego tyłka? Denerwował mnie fakt że moje ramiona były zakleszczone jego ramionami. Zupełnie jakby nie ufał moim zdolnością kierowania. Cholerne świstokliki. Z powodów bezpieczeństwa na tym zadupiu nie było opcji się deportować. Byłem zdany na tego idiotę i miotłę. Zirytowany obserwowałem ptaki które wirowały wokół nas. Chmury barwiły się na odcienie malinowego i  granatu. Kiedy wzniósł nas wyżej przelatując przez owe kłęby, zdarzyło coś dziwnego. Poczułem szarpnięcie. Następnie głos szepczący za mną. Nie wiedziałem co się dzieje. Miotłą machało coraz bardziej. Poczułem lekki przypływ mdłości. Dłonie objęły drewniany kij mocniej, jednocześnie nie przestawał szeptać.
- Jeżeli spadniesz chroń głowę, ręce i nogi.
- Chyba żartujesz! - wizja spotkania z ziemią z tej wysokości napełniła mnie grozą.
- Cholerny czarodziejczyk.
- Myślałem, że aurorzy nie klną-ą-ą. - zamotało jeszcze mocniej.
- Myślałem, że po ośmiu latach nie będziesz już miał wrogów. - Trzeba było przyznać zgasił mnie tą docinkom.
- Jesteś dobry w lataniu miotłą przejmij ster, pozbędę się ogona. - Ale skąd wiedział? Tego nie wiem, najważniejsze, że jego machanie różdżką nie było na marne. Usłyszałem lekkie sapnięcie i szamotanie miotły ustało. Morze Północne niosło za sobą jeszcze wiele dziwnych zdarzeń, ta jednak dobiegła już końca. Czekałem aż znajdziemy się w Wielkiej Brytanii z dala od tego upiornego miejsca.

* * * 
Kiedy dolecieliśmy do początku ulic Londynu, zanosiło się na deszcz i faktycznie zaraz po wylądowaniu otworzył schowany w kieszeń zaklęciem zmniejszającym parasol. 
-Reducio - szepnął i miotła skryła się w jego płaszczu. W najbliższym koszu wylądowała moja przeklęta torba wraz ze wspomnieniami o których zamierzałem zapomnieć. Nie odpowiadała mi bliskość na jaką byliśmy skazani przez wspólny parasol. Deszcz aż dudnił o jego ścianki. 
- Ministerstwo poczeka - zwrócił się do mnie rozglądając się po mokrych uliczkach jakby czegoś szukał. - Znam tu bardzo miłą knajpę, gdzie będziesz mógł coś zjeść. 
- To mugolska dzielnica! - warknąłem czując jak wpycha mnie do jakiejś przeszklonej nory. Drzwi zadzwoniły poruszając malutki dzwoneczek. W jednej chwili pożałowałem wybuchu niezadowolenia czując dłoń zaciskającą się na moich ustach. Jak on śmiał. Kiedy wreszcie ją odepchnąłem wytarłem je w rękaw obrzydzony. 
- Dzięki. -wycedziłem zaciskając zęby
- To na wypadek gdybyś się zapomniał - i w jednym momencie poczułem jak uderza mnie zawadiacko parasolem po pośladkach. Nie powiem, zupełnie nie zabolało jednakże sam fakt że pozwalał sobie na takie czyny sprawiał że miałem ochotę mu przyłożyć.
- Najpierw zdezynfekuj sobie kończyny.
- Siadaj. Jakie dodatki do pizzy lubisz jadać? - Chwycił naraz dwie karty dań i położył przede mną.
- Nie jadam mug..- nie dokończyłem bo dostałem parasolem.
- Chyba sobie ze mnie kpisz, uważając że to krnąbrne zachowanie w stosunku do mojej osoby spotka się z moją aprobatą.
- Jak chcesz sam wybiorę dodatki.
- Udław się tym jedzeniem!
- Jak chcesz, ale wiedz że oni znają się na rzeczy. Gdybym spróbował mógłbyś się stać koneserem ich prostych, a jakże pysznych potraw.
- Takie zachowanie wskazuje tylko na szlamę.
- Zapewne, tęskniłem za tym słowem w twoich ustach. Tym razem jednak nie trafiłeś, choć zdziwiło mnie to określenie odnoszące się do mojej osoby. Zawsze myślałem że zdajesz sobie sprawę z czystości mojej krwi. Osobiście nie chowam urazy do mieszańców. Boże jak okropnie to brzmi. Hm do osób które jednak mają jakąś styczność z ekhem .. nimi. - Już myślałem że sam złapie się na haczyk i powie mugol. Zastanawiało mnie jednak o czym on mówi używając zwrotów, które wskazywały że mnie zna, a co gorsza że ja znam jego. Oczywistością było znanie mnie po wyglądzie, nazwisku i nienagannych manierach Malfoyów jak i dostojności. Jednakże skąd wiedział o poglądach i zachowaniu. Czy aż tak często obrażam szlamy w towarzystwie innych osób? Nie mogłem się nad tym dłużej zastanowić bo zostawił mnie przy stoliku zupełnie ignorując. Widziałem tylko jego kołyszące się biodra na wysokości mojego wzroku. Oparł się o ladę wypinając przy tym tyłek. Boże co za idiota. Czy on mnie poważnie prowokował? Może. Spoglądałem na jego wąskie długie nogi bez tego głupiego stroju aurora wyglądał lepiej. Choć nie byłem zwolennikiem jeansów te wyglądały wyjątkowo dobrze. Brązowe buty, jasne spodnie i czarna koszulka z długim rękawem. Do tego ciemne przystrzyżone krotko włosy z półdługą grzywką na lewą stronę. Ogolony wąs, lekki zarost po bokach. Za długo żyłem w celibacie. Byle zgrabniejszy tyłek, a w bokserkach zrobiło mi się ciaśniej. Może jednak poużywam sobie zanim wrócę do normalnego życia. W końcu któż był by w stanie mi się oprzeć. A skoro dodatkowo jest czystej krwi czarodziejem..

* * *
Zdziwiły mnie możliwości pomieszczenia pożywienia jego żołądka. Określenie jego sposobu pożywiania się sprawiło mi odrobinę niesmaku. 
- Zawszę tak żresz? - zmierzył mnie wzrokiem przełykając. 
- Cedź swoje dziecinne docinki i zdychaj z głodu, nic nie dostaniesz Draco.
- Jakie Draco?! Nie wydaje mi się żebyśmy byli na "ty".
- Musieli cie bardzo krótko trzymać w Azkabanie, skoro puszysz się teraz niczym Hedwiga.
- Hedwiga?
- Sowa.
- Daruj sobie. Nie przetrwał byś tam jednego dnia żarłoczna świnio. - uraczył mnie jedynie śmiechem, który o dziwo wydał mi się szczery. Nie wiem co z tym gościem było nie tak.

* * * 
Kiedy już wreszcie się przebrał na powrót w te aurorskie szmaty, ruszyliśmy do siedziby Ministerstwa Magii. Nie lubiłem tych chamskich czerwonych budek telefonicznych ustawionych na tle Big Bena. Podróżowanie nimi było niezwykle niekomfortowe. Kiedy jednak przeszliśmy już te upierdliwe zabezpieczenia w postaci bramek i znaleźliśmy się w kratowej windzie obecni odsuwali się nieco dalej. Ha pewnie byli pewni że nie zauważę ich respektu przed moją osobą. Uśmiechnąłem się jedynie wrednie na tą myśl.
- Nie masz się z czego cieszyć. - Nie zamierzałem ciągnąć tej dyskusji dalej, była by bezsensowna. Wysiadając na ostatnim piętrze mogliśmy być pewni że wina opustoszeje. Na samym dole tego jakże bezsensownego stowarzyszenia znajdowały się jedynie sale rozpraw. Dwóch rosłych mężczyzn o surowych minach wysiadło razem z nami. Mój towarzysz zmniejszył tępo kroków pozwalając aby nas wyprzedzili. 
- Jak już wejdziemy nie bądź taki pyskaty, oni wcale nie są przychylni twojej wolności. Nie garb się, nie rób min i odpowiadaj tylko na ich pytania. Zrozumiałeś?
- Nie wiem po co mówisz mi takie oczywiste rzeczy. Jestem z rodu Malfoyów umiem się zachować w towarzystwie i pokazać klasę. 
- Umiesz ściągać jedynie nieprzychylność na siebie i osoby w twoim otoczeniu.
- Taktowniej..
- Taktowniej było by się teraz przymknąć Malfoy i posłuchać paru dobrych rad zanim twoją królewską dupę znów wrzucą do Azkabanu. - Przerywał mi. Wciąż i wciąż. W końcu poddałem się ruszając do środka. 

* * *
Rozbrzmiało uderzenie młotka i wszyscy obecni zamilkli zajmując swoje miejsce.
- Proszę zająć miejsce oskarżonego Panie Malfoy. - Ruszyłem w kierunku odosobnionego krzesła obserwując ministrów w granatowych i amarantowych szatach.
- W związku z poprawnych i nie budzącym zastrzeżeń zachowaniu podczas pobytu w Azkabanie i wyrażeniem chęci współpracy, Ministerstwo skłoniło się w stronę skrócenia pańskiego wyroku w wysokości dwóch lat. Czy zgadza się pan z tym?
- Owszem. 
- Proszę odpowiadać jednoznacznie, tak lub nie.
- Tak.
- W takim razie zapraszam pana do sali przesłuchań. Obrady ogłaszam za zamknięte. - Kolejny raz dźwięk młotka. Ministrowie nie ruszyli się z miejsca szepcząc do siebie coś i wciskając swoje nieprzyjemne, drapieżne wręcz spojrzenia w moje ciało. Ten sam auror który mnie tu wprowadził chwycił mnie mocno za ramię kiedy wychodziłem odciągając na bok.
- Teraz będzie najgorsza część, więc się nie denerwuj. Nie mów czegoś co miało by ci zaszkodzić. Będą cię pytać o bardzo niewygodne rzeczy. Nie daj się wykończyć. - Patrzyłem na niego nie wiedząc czego tak na prawdę w tej cholernej sali przesłuchań mam się spodziewać. 
Wszedłem do pomieszczenia luster. Stanąłem jak wryty widząc stolik, masywne krzesło z pasami i malutką buteleczkę przezroczystej cieczy stojącej na środku owego stolika. Już wiedziałem co nastąpi. Oblał mnie zimny pot. Słyszałem o tym jedynie plotki kiedy sprawa dotyczyła Syriusza Blacka. Modliłem się w duchu, aby plotki były tylko słowami ludzi, którzy żądni sensacji wysysali je z palca. 
- Proszę usiąść. A więc nazywa się pan Dracon Lucjusz Malfoy?
- Tak.
- Jest pan synem Narcyzy i Lucjusza Malfoya?
- Tak.
- Zdawał pan sobie sprawę z tego że pana ojciec był śmierciorzercą? 
- Co to za pytanie?
- Proszę odpowiedzieć.
- Myślałem że przesłuchanie będzie dotyczyć współpracy Mini..
- Nie pytam o to co pan myślał tylko o to czy zdawał pan sobie sprawę z tego że pana ojciec był śmierciorzercą! - Drgnąłem lekko na jego podniesiony głos.
- Tak, zdawałem sobie sprawę.
- A czy przekazywał panu jakieś tajne informacje odwiedzając pana w Azkabanie?
- Co to za pytanie?! Przecież nie jestem już o nic oskarżony!
- Proszę przestać okazywać agresję bo pana zwiążemy.
- Jak ja ci zaraz pokażę agresję! 
- Crucio. - Przez ciało przebiegła fala bólu nie do wytrzymania. Opadłem na kolana łapiąc się za głowę. W uszach słyszałem tylko swój krzyk. 
- A więc wystarczy już. Proszę usiąść. Septer zapnij panu Malfoyowi dłonie.
- Ani mi się waż. - oddychałem ciężko. Nadgarstki unieruchomili mi kajdanami przymocowanymi w oparcia krzesła. 
- Septer eliksir. Więzień nie chce współpracować.
- Czekaj do cholery jakie nie chce współpracować?!
- Proszę podać eliksir. - wypiłem posłusznie, wiedziałem jednak że od teraz ważą się moje losy powrotu do normalności, lub skazanie mnie na kolejne lata w tym przeklętym zakładzie umierania.
- Zatem zaczekajmy aż eliksir prawdy zacznie działać. - Mężczyzna wyszedł na chwilę, wracając ze słodką bułką, którą jadł na moich oczach. Siedział wyraźnie zrelaksowany, tak jego praca musiała sprawiać mu wiele przyjemności. Moje zmysły stały się przytłumione. Żołądek nadal pozostawał jednak pusty przez co czułem głód. Mogłem posłuchać tego aurora i zjeść to danie, które pochłonął w takim tempie. Przynajmniej ładnie pachniało.
- Czy pana matka Narcyza Malfoy była śmierciożercą?
- Nie.
- A czy zdawała sobie sprawę że pański ojciec odwiedza pana w Azkabanie przekazując tajne informacje przeciwko Ministerstwu Magii? 
- Nie przekazywał mi żadnych informacji! 
- No tak, eliksir jeszcze nie działa. Hm to może zastosujmy jeszcze raz crucio.
- Nie. Mówię prawdę nie dostawałem od niego żadnych.. - kolejna fala bólu. Poczułem pot skapujący mi z czoła. Widziałem w lustrze jak moje ciało wygina się w nienaturalnych kształtach.
- Więc zapytam jeszcze raz. Czy pański ojciec przekazywał TAJNE INFORMACJE PODCZAS PAŃSKIEGO POBYTU W AZKABIANIE?!
- Nie..- oddychałem. Łzy cisnęły mi się do oczu.
- Jest pan pewien?
- Tak
- Więc jednak przyznaje pan że Lucjusz Malfoy jest winny zdrady Ministerstwa i działalności śmierciożercze.
- Tak. - szepnąłem i poczułem że moja głowa opada na klatkę piersiową.
- Czy pana matka..- po tych słowach strach przebiegł mi po plecach. Tylko nie matka, ojciec ale nie ona.
-.. wspomagała niezgodne z prawem czarodziejów działalności swojego małżonka?- nie miałem siły odpowiedzieć. Nie mógłbym wydać jedynej osoby, która była po mojej stronie od urodzenia. Pokiwałem jedynie przecząco głową. 
- A czy dopuścił się pan ataku na aurora Harrego Pottera w momencie pobytu w Ottery Saint Catchpole, niedaleko domostwa państwa Weasleyów? - Kiedy już miałem odpowiedzieć drzwi otworzyły się i zamknęły z trzaskiem. Zdenerwowany minister wszedł z paroma osobami i zdenerwowanym tonem oświadczył.
- Na dzisiaj koniec przesłuchania. Ze względu na chęć współpracy i jak już wspomniałem odpowiednim zachowaniu nie zostanie pan, panie Malfoy odesłany. Jednakże będzie pan od dzisiaj do odwołania pod nadzorem jednego z aurorów. A teraz jest pan wolny. Słowa te spłynęły na mnie niczym moje ciało z krzesła kiedy odpięto mi kajdany.


***
Dziękuję Kochani za komentarze i wizyty. Tak jak zapowiadałam rozdział na nowym opowiadaniu. Dajcie znać co wam się podoba, a co nie. Mam nadzieję, że nie jest zbyt długi i dacie radę pokonać aż tyle tekstu. A tymczasem życzę wam dobrej nocy i zapraszam na moje inne blogi pod nagłówkiem. No i miłego nowego tygodnia Kochani.



Wasza D.




2 komentarze:

  1. Heeeeej XD Znalazłam cię dzisiaj na blogu homoerotyczne.blogspot.pl i powiem tak....piszesz rewelacyjnie :) Czasem się tylko gubię co i jak ale ja zawsze tak mam XD jestem dość nieogarniętą osóbką XD Powiem tak....kofciam Draco <3 Jest taki....sexy XD seksiak normalnie XD Harry ma zajebistyyyy języczek XD No i kofciam jeszcze parkę Harry x Draco ;* I zabiję tych co skrzywdzili mojego białaska XD Ale teraz do rzeczy.......rozdział naprawdę super i zapowiada się na całkiem przyzwoicie - zajebiste opowiadanko XD Moje komentarze mogą zwalać z nóg, ale co tam XD No i kocham tą minkę "XD" haha :D
    Pozdrawiam Cie baaardzoooo gorąco, życzę ooogrooomneeeej weeenyyy i czekam na następny rozdział tego zacnego opowiadanka milordzie ;* ^_^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka, hejka,
    och jak super, Malfloy taki dumny ale to już nie czas, czyli wciąż nie wie, że to Potter...
    weny, weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją opinię.